Konta osobiste

sobota, 25 października 2014

"Nie mam pieniędzy! " - czyli o priorytetach rodziców.

Witam. 
Co prawda kolejny wpis miał zostać poświęcony aktywacji zawodowej młodych matek, jednak post nie zając i nie ucieknie. Dziś chciałabym napisać o czymś, co ostatnio bardzo mocno mnie poruszyło, a nawet wstrząsnęło.

Nie tak dawno byłam świadkiem pewnej sytuacji, która - nie ukrywam - mocno mną wzburzyła. Akcja miała miejsce w jednym z naszych osiedlowych sklepów, gdzie stosunkowo często robimy zakupy. Stałam już w kolejce do kasy, wypakowując towary z koszyka na taśmę. Tuż przede mną stała kobieta z dzieckiem około 5-6-letnim. Wiadomo jak to przy kasie, dookoła znajdowały się słodkości - zwłaszcza różnego rodzaju wafle i batony. No, a dziecko jak to na dziecko przystało poczęło głośno wołać i prosić o zakup bodaj jednego z nich. Kobieta kilkakrotnie powtórzyła, że nie ma pieniędzy, odmawiając tym samym. Żal zrobiło mi się dziecka, bo patrząc na zakupy kobiety naprawdę myślałam, że nie stać ją na batonik. Miałam już zamiar zaproponować, że kupię jakiś wafelek dla małego, kiedy kasjerka zaczęła kasować produkty wspomnianej pani, a ta dodała, że prosi jeszcze paczkę papierosów.

Boże! Myślałam, że krew mnie zaleje i ziemia pochłonie, gdy to usłyszałam! Dziecko płakało, błagając praktycznie o wafelek warty około 1 złotówki - może dwóch w porywach - a kobieta (muszę dodać, że matka) z zimną krwią odmówiła, aby tylko mieć na papierochy! Nie palę, ale z racji uzależnienia mojego męża od papierosów, wiem, że nie jest to tania przyjemność. Jednak nigdy nie zdarzyło się, aby mąż nie kupił córce choćby wafla, podczas gdy sobie funduje paczkę papierosów lub butelkę piwa od czasu do czasu. Ja rozumiem, że wszystko jest dla ludzi, ale nie kosztem DZIECI !!!

Nie milczałam wtedy, głośno krytykując kobietę. Jednak to nie koniec i zaznaczę, iż pominę tutaj stosunkowo bezczelną reakcję tej pani. Myślałam, że takie sytuacje raczej nie mają miejsca i byłam świadkiem jakiegoś wyjątkowego zjawiska, ale od tamtej pory - z pewnością znacznie bardziej wyczulona na tego typu postępowanie - zaobserwowałam podobnych zachowań multum. Osobiście jestem przerażona, że rodzic gotów jest odmówić dziecku (nie mam na myśli przekarmionych i otyłych dzieci żywionych przede wszystkim słodkościami i fast food'em), aby samemu móc się zadowolić... 

Kiedyś podobna sytuacja była nie do pomyślenia, a przynajmniej ja nie zetknęłam się z czymś podobnym. Dawniej rodzic był w stanie odjąć sobie kromkę chleba i nic nie jeść cały dzień, aby tylko dziecko miało pełny żołądek i nie głodowało. Zastanawia mnie aż, jak postąpiliby ci rodzice, gdyby mieli dokonać wyboru - zje dziecko albo oni... Szczerze mówiąc, nie jestem pewna czy chcę znać odpowiedź.

czwartek, 23 października 2014

Powrót do pracy nieunikniony.

Witam. 
Wiem, jak również zdaję sobie sprawę z mojej ostatniej absencji na blogu. Pragnę z góry zastrzec i zaznaczyć, iż nie został on ani opuszczony, ani też zapomniany. Nadal będę zaglądać, odnotowywać własne przemyślenia, obserwacje oraz przeżycia. Nie zawieszam prac dotyczących tej twórczości, gdyż dotyczy ona tego, co najważniejsze - mojej córki. Być może w przyszłości także innych dzieci... 

Natomiast już wyjaśniam powód mniejszej aktywności i rzadszego publikowania kolejnych postów. Chcąc czy nie chcąc, musiałam wrócić do pracy. Tak, tak, spotkałam się już z opiniami pełnymi oburzenia. No, bo przecież od urodzenia mojej cudownej córeczki pracowałam. Owszem, wykonywałam prace związane z opieką nad domem oraz przede wszystkim nad dzieckiem. Jednak mam tu na myśli pracę zarobkową... No, i oczywiście oburzenie otoczenia nie dotyczyło tylko sformułowania bądź określenia. Niestety...

Nie mało też nasłuchałam się pretensji kierowanych do mnie odnośnie mojej pracy. Momentami miałam wrażenie - którego z resztą nie jestem w stanie wciąż się wyzbyć - że jestem postrzegana jako wyrodna matka materialistka, która bez skrupułów porzuca swoje dziecko. Niestety lub -stety nie przesadzam w tej chwili, ponieważ takie stwierdzenia padły bezpośrednio i praktycznie bez owijania w bawełnę. Jak pisałam niedawno w innym poście, nie znoszę oceniać innych, ale milczeć też nie mogę, kiedy co poniektórzy robią ze mnie potwora. Zwłaszcza jeśli są to osoby, które same nie "pobrudziły" sobie rąk pracą.

Oczywiście, fajnie byłoby móc zostać z córką w domu i nic nie robić, tylko czekać, aż inni zrobią i podadzą to lub owo na złotej tacy. Super. Nie martwić się absolutnie o nic, aczkolwiek nie należę do grupy celebrytek, które stać na wszystko. Nie, należę do większej części społeczeństwa polskiego, gdzie potrzeby przewyższają znacznie zarobki oraz możliwości. 

Nie chcę zastanawiać się, jak zawiązać koniec z końcem, aby przeżyć od 10-tego do 9-tego kolejnego miesiąca. Nie chcę też, żeby moje dziecko musiało zastanawiać się kiedykolwiek nad tym czy może bodajby zapytać o drobne na jakieś wafle itp. Niejednokrotnie spotykałam ludzi odmawiających dzieciom czegokolwiek i wszystkiego jednocześnie, tłumacząc się przy tym brakiem pieniędzy. Nie wnikam, jak to naprawdę było z posiadaniem przez nich tych pieniędzy - nie moja broszka - lecz nie chcę, aby mojemu dziecku kiedyś czegoś zabrakło. 

Niestety wszystko kosztuje, a życie jest coraz droższe. Cały paradoks polega na czysto teoretycznym zachęcaniu ludzi do posiadania potomstwa i zerom zaangażowaniu państwa w pomoc im - nie mam na myśli żerowania na zasiłku. Znam całą masę rodzin, gdzie oboje rodziców niemal cały swój dostępny czas poświęca na pracę, aby wyżywić rodzinę - tu przede wszystkim myślę o dzieciach - a mimo to wcale nie jest im łatwiej. 
Gdzie tu wspomnieć o fakcie, że każda najmniejsza rzeczy bądź produkt czy usługa - wszystko to trzeba zakupić zazwyczaj ciężko zarobionymi pieniędzmi. 

Wbrew opinii niektórych osób nie idę do pracy z własnych pobudek, ambicji i innych takich. Idę, ażeby moja córka miała w życiu nie tylko lepszy start, ale by całe jej życie było jednym wielkim spełnieniem. 

Być może następny post poświęcę nieco tematowi, z jakim zetknęłam się w ostatnim czasie nieco bliżej niż dotychczas - aktywacja zawodowa młodych mam, które najczęściej powracają na rynek pracy po świeżo zakończonym urlopie macierzyńskim (pół- lub rocznym). 

środa, 22 października 2014

Nie ma idealnych matek... tak jak i ja.

Przyznać muszę, iż od dawna zdarza mi się obserwować matki dzieci w różnym przedziale wiekowym. Nie próbuję ich oceniać - nie znoszę oceniania ludzi bez względu na punkt odniesienia. Jednak przyznaję... obserwuję i to bardzo uważnie.

Możliwe iż ma to związek z moją matką i dzieciństwem. Dzieciństwem dalekim od udanego, o idealnym nawet nie wspominając. To nie tak, że nie kocham matki. Kocham, choć mam wrażenie że to nie łatwe... w jej przypadku. Może właśnie dlatego że było, jak było, podświadomie szukałam idealnego wzorca matki wśród mam koleżanek, ciotek, a z czasem nawet własnych znajomych, które urodziły dziecko.


Zawsze, kiedy przekonana byłam o plusach którejś z nich... Zawsze, gdy dostrzegałam ich wspaniałe rozwiązania problemowych sytuacji... Zawsze, jak gotowa byłam wypowiadać się o którejś z takich mam w superlatywach... Jakimś dziwnym sposobem właśnie wtedy dostrzegałam ich błąd niczym grubą, czarną krechę przekreślającą dotąd nieskażoną przestrzeń.

Nie, nie przekreślającą macierzyńskie sukcesy tych osób,  absolutnie nie.

Sama też z każdym dniem zyskuję świadomość, że daleko mi do ideału. Nie biję córki, nie stosuję klapsów (pomijając kwestię, że są formą bicia). Staram się nie krzyczeć, kiedy kolejny raz Zuza robi coś, czego robić nie powinna. Jednak mimo to nie jestem idealną wobec niej. Poświęcam jej czas w pełni, zapełnia każdą kolejną chwilę mego życia, lecz nie jestem idealna. Staram się, aby prócz zabawy nabyła także inne umiejętności- motoryczne, psychiczne, edukacyjne, jednak wciąż brakuje mi do ideału. Dokładam starań, chcąc wpoić w nią ludzkie cechy- by dla człowieka była człowiekiem.

Nie staram się pomimo tego wszystkiego dorównać bodajby wyobrażeniu o ideale. Chcę, aby kiedyś moja, malutka dziś, córeczka uznała, że w jej przekonaniu byłam i jestem najlepszą matką.