Konta osobiste

czwartek, 5 listopada 2015

1 listopada... czyli jesienna zaduma już blisko.

Witajcie :) 
Wiem i doskonale zdaję sobie sprawę, że post ten dotyczy terminu przeszłego, ale przecież 1 listopada występuje co rok w kalendarzu. Co roku też tego dnia my, Polacy, obchodzimy szczególne święto. Być może czytający moje wcześniejsze wpisy zdążyli się zorientować, że nie należę do kościoła rzymsko-katolickiego, mimo to postanowiłam zaliczyć swą skromną osobę w poczet "MY". 

Jakie święto obchodzimy tego dnia, każdy z pewnością wie i wyjaśniać nie trzeba. Dzień wszystkich świętych kojarzy się na pewno z taką typową jesienną zadumą, kiedy pochylamy się nad grobami najbliższych, zapalamy znicze, wspominamy wspólnie spędzony kiedyś czas. Mam nawet wrażenie, że dzień ten i tradycja z nim związana bliższa jest naszemu narodowi niż święta państwowe, jak chociażby 3 maja bądź nadchodzący wielkimi krokami 11 listopada. Mentalność społeczeństwa jest potężną sprawą. 

Bez bicia przyznam się, że nie byłam w tym roku na grobach. Zaznaczam, że nie ma to nic wspólnego z wyznawanymi przeze mnie wartościami, wierzeniami czy kto co jeszcze wymyśli. Byłam tydzień przed, byłam niedawno, ale nie 1 listopada. Szczerze mówiąc już na jakiś czas przed tym dniem zastanawiałam się, jak zabiorę córkę na cmentarz "w odwiedziny". Dwuletnie dziecko z pewnością niewiele rozumie, jednak tradycja tradycją i powtarzana co rok zostawia w pamięci pewien ślad. Trwały ślad. 

Jak zatem dziecku wytłumaczyć, dlaczego nagle tego jednego dnia ludzie przypominają sobie o bliższych i dalszych, po czym szumnie skupiają się na cmentarzach? Z córką nie raz i nie dwa odwiedzamy groby bliskich, zapalamy znicz, sprzątamy. Chcemy, aby znała wartości od małego. Jednak troszkę mnie samą smuci fakt, że za każdym razem jesteśmy jednymi z nielicznych osób, które są w tym miejscu. Widok zaniedbanych, wręcz zapomnianych grobów sprawia, że niejednokrotnie zastanawiam się, co ten nagrobek robi jeszcze na cmentarzu. I wtedy - jak co roku - pojawia się on, 1 listopada, Dzień Wszystkich Świętych. 
Nagły zryw pośród ludu, który tego dnia nakazuje wręcz wyruszyć na cmentarz, przypomnieć sobie że XY kiedyś istniał i być może nawet mieliśmy z nim przyjemne wspomnienia. Panie obsługujące przycmentarne stragany z pewnością są zadowolone z takiego obrotu sprawy, ponieważ nagle zarabiają kilkukrotnie więcej niż w przeciągu całego roku. 

I jeśli mam być szczera, boję się, że kiedyś moja córka podrośnie i podczas wizyty na cmentarzu spyta "dlaczego tu nikogo nie ma, a tamtego dnia są tłumy?". Nie mam bladego pojęcia, co odpowiedzieć. Usprawiedliwiać z pewnością nie będę, wymawiając brakiem czasu, ogromem innych zajęć, gdyż sama też czas gospodaruję pomiędzy wiele obowiązków. Tylko jak wyjaśnić dziecku, że ludzie pamiętają wtedy, gdy jest albo za późno, albo nakazuje tego tradycja... ?

Może ktoś z Was wpadnie na taki pomysł.
Być może komuś dałam do myślenia. 
Tymczasem jednak życzę Wam, moi drodzy, spokojnej nocy. 

sobota, 1 sierpnia 2015

Zepsuty laptop....

Witajcie z wieczora :)
Domyślam się, że czekaliście na kolejny post. Dziś króciutko... rozpiszę się bardziej innym razem - tak, mam nadzieję, że już wkrótce. Przerwa zaś w zamieszczaniu postów nie eyniknęła z mojej winy (przynajmniej nie tym razem ;). 

Mój laptop, jedyny sprzęt służący do pisania nowych publikacji niestety się zepsuł... albo uległ zepsuciu, co bardziej by pasowało względem przedstawionych mi okoliczności. No, wiecie pewnie... Spadek napięcia i nagle komunikat o braku systemu. A poźniej już tylko pustka. 

Całe szczęście są na świecie też inne sprzęty. I całe szczęście mam do nich dostęp.... ;) A tym czasem... słodkich snów Wam życzę. 

sobota, 4 lipca 2015

Instynkt macierzyński... czy u wszystkich?

Witajcie!
Dziś na wieczór, a w zasadzie w nocy słów kilka o instynkcie, a raczej potrzebie macierzyństwa... czyli pierwotnej potrzebie każdej kobiety. Tylko czy na pewno każdej? 
Chyba nie... 

Być może sporo z Was się ze mną nie zgodzi, a zwłaszcza z dzisiejszymi przemyśleniami. Zwłaszcza jeśli chodzi o te z Was, które już tego cudownego stanu macierzyństwa bądź matkowania doświadczyły. 
Wszak wspaniale jest poczuć na twarzy rączkę naszego maleństwa czy dostać buziaczka. Niesamowicie jest trzymać w ramionach dziecko, które 9 miesięcy spoczywało pod sercem. Coś niezwykłego i pięknego jest w samym brzmieniu słowa "mama", jakie w pewnym momencie pada z ust naszego aniołka. 
Ja osobiście nie zamieniłabym tych chwil na żadne inne, choć przyznaję się bez bicia, że zanim zaszłam w ciążę, nie chciałam mieć dzieci... I to bardzo nie chciałam. A dziś nie wyobrażam sobie życia bez mojej córusi <3

Macie podobnie ? Prawdopodobnie tak, przynajmniej większość z Was... ale wiem, że nie wszystkie. Gdzieś w zakamarkach podświadomości niektórych mam kryje się ciemny, mroczny potwór podpowiadający, że dziecko jest utrudnieniem, przeszkodą w spełnianiu własnego "ja", że go nie kochacie. Skąd taki pomysł ? 
Ano stąd, że niejedne z Was publicznie (aczkolwiek anonimowo) przyznały się do tego faktu nawet na łamach redakcji internetowej. Ileż to bowiem jest takich stron, witryn, gdzie można podzielić się swoim punktem widzenia z szerszą publicznością... ? Całe mnóstwo. A tam między innymi teksty "nie umiem kochać swojego dziecka" itp. 
Czyżby brak instynktu ? 

Dzisiaj w pracy rozmawiałam z koleżanką i (wbrew pozorom) całkiem przypadkowo weszłyśmy na temat dzieci. Wiecie jak to jest, prawda? Zaczynacie o brokułach, a następnie płynnie poprzez opowieści i wspominki z czasów dzieciństwa o Waszym rodzeństwie schodzicie na ten własnie temat (niekoniecznie od brokułów rozpoczynając ;) 
Zapytałam jej - całkiem bezwolnie - czy nie chciałaby mieć dziecka. Wiadomo, że zegar biologiczny tyka, a niekoniecznie im później tym lepiej... 
Lecz kiedy odpowiedziała, że nie, w zasadzie ją zrozumiałam. 
Nie każdą kobietę pociąga wstawanie w nocy do dziecka, zmienianie pieluch, karmienie czy uspokajanie płaczącego wyjca, który - to trzeba przyznać - nie raz i nie dwa gości w skórze małego aniołka. Nie każda też jest w stanie porzucić na rzecz takiego berbecia swoich aspiracji bądź planów... I tu proszę się nie oburzać, ale naprawdę nie dla każdej pani potomstwo jest wyznacznikiem sukcesu. Czasem jest to kariera, wykształcenie, poznawanie świata itp., itd. 

Zatem moje drogie mamusie - z całą pewnością wzorowe - i drodzy tatusiowie...
APEL do Was!
Nie bulwersujcie się, kiedy któraś ze znajomych oznajmi, że chęć macierzyństwa jest jej zupełnie obca. Każdy ma wolną wolę i samodzielnie dokonuje wyboru, a przyznam szczerze, iż wolałabym, aby kobiety szczerze przed sobą przyznawały się do tego czy chcą, czy nie chcą maleństwa... Lepiej jest postawić na inne aspekty życia - nawet jeśli miałoby być to badanie możliwości jednokomórkowców - niż jakby takie bezbronne i niczemu niewinne maleństwo miałoby w "najlepszym" wypadku wylądować na śmietniku, bo jakaś kobieta nie potrafiła określić własnych aspiracji. 

Nie każda z nas jest stworzona, aby być matką!
Podobnie jak nie każda potrafi cerować czy dziergać na drutach ;) 

Pozdrawiam i życzę Wam dobrej nocy wypełnionej kolorowymi snami :) 

sobota, 27 czerwca 2015

Diwy... czyli wszyscy wszędzie patrzą na mnie.

Witajcie, 

Dziś nieco inaczej niż zwykle. Dziś... wbrew pozorom nie o mnie. Ani o mojej córce... ani o mężu ;) Ani nawet nie z własnego doświadczenia, ale... z własnej obserwacji. 
Dzisiaj po prostu o DIWACH. 

Nie, nie, nie... i jeszcze raz nie. 
Nie o gwiazdach polskiej sceny filmowej, muzycznej ani żadnej innej. 
O żadnych światowej czy choćby krajowej sławy gwiazdach. 
Dziś o rodzicach i megalomańskim bądź egoistycznym skupieniu na sobie. 
No, właśnie. 
Nie tak dawno temu przeglądając strony internetowe, a przy okazji czytając niektóre blogi, znalazłam publikację, która poruszyła mnie do głębi. Poruszyła, nie wzruszyła - aby było jasne. 

Mianowicie mocno uderzył mnie ton wypowiedzi. który zdawał się aż krzyczeć "ja", "mnie", "moje", "mi" i czego jeszcze by typowy egoista samolub nie wymyślił. Co najdziwniejsze tekst dotyczył dziecka (z całą pewnością) autora, a raczej podróży autora z dzieckiem. I tutaj właśnie zaczynam się zastanawiać, kto z kim podróżował... albo kto w tym połączeniu odgrywał większą rolę, skoro autor wplatając w historię opis zachowania dziecka, co rusz wskazywał na siebie. 

Początkowo myślałam, że to tylko wrażenie, ale przypadkiem (całkowitym, a nie zamierzonym) zaczęły trafiać do mnie teksty innych rodziców. Zwykle utyskujących, bo ich dziecko to albo tamto zrobiło, przeżyło itp. Jednak coś nie dawało mi spokoju w tych wszystkich wyznaniach i w końcu znalazłam czynnik wspólny - "ja". 

Moi kochani rodzice, apel do Was...
Cały świat nie patrzy na Was, nie kręci się wokół Was i jak tylko coś się stanie (lub i nie), nie wszyscy myślą o Was. 

Jechałam ostatnio autobusem i siłą rzeczy na myśl przywędrowało wspomnienie tekstu o podróży z maluchem w komunikacji miejskiej. O tym, jak wszyscy krytycznym okiem spoglądają (wprost lub zza gazety) karcąco na autora, bo jego dziecko zwyczajnie płakało w wózku. Na domiar tego, sytuacja była o tyle zaskakująco podobna, że w tym samym autobusie ze mną jechała młodziutka kobieta z dzieckiem w wózku. Niestety, dziewczynka zdecydowanie wolała nie jechać, gdyż płacz brzmiał czysto i dźwięcznie w całym pojeździe. 

O, no faktycznie... teraz można i mnie zarzucić, że gapiłam się na biedną, bogu ducha winną kobietę z myślą: "co ona robi temu biednemu dziecku". O, nie, nie, nie, moi drodzy. 
Prawdopodobnie gdybym zaledwie dzień wcześniej nie przeczytała wpisu na cudzym blogu opisującego bardzo starannie taką sytuację, pewnie w życiu nie skupiłabym uwagi na dziecku i jego opiekunce/matce na dłużej niż kilka sekund. Najzwyczajniej bowiem jechałam słuchając muzyki i czytając pdf-a na telefonie, i mając cały otaczający mnie świat głęboko gdzieś. 

Zastanawiam się zatem czy tylko ja jestem tak wyalienowana i nieuwrażliwiona na tego typu sytuacje, że nie zwracam po prostu uwagi, czy to autor tamtego tekstu zaczynał cierpieć na paranoję - "wszyscy mnie obserwują i każdy myśli o mnie"... bo co? Bo dziecko się rozpłakało? Ludzie, przecież to jest normalna kolei rzeczy - dzieci płaczą, czasem bez powodu. I sądzę, że każdy o tym wie. A już z pewnością każdy, kto ma lub miał dziecko. 

Planując ten wpis, na myśl przyszły mi tylko diwy - słynne osoby, które chcą czy też nie, ale swoją sławą skupiają na sobie uwagę. Podobne zjawisko, moim osobistym zdaniem przynajmniej, miało miejsce również tutaj. Rodzic wiecznie umiejscowiony przez dziecko w centrum uwagi, być może mimowolnie i mechanicznie wręcz usiłuje postawić się w tym samym centrum, ale pośród innych osób.
Zatem drogi tatusiu i droga mamusiu, jeśli nie jesteście Brattem Pittem lub Angeliną Jolie, nie liczcie na przeogromne pokłady uwagi ze strony wszystkich pozostałych ludzi, w otoczeniu których w danym momencie się znajdujecie.

środa, 10 czerwca 2015

Zakręcony, zwariowany czas...

Witajcie moi mili, 
Wiem, że ostatnimi czasy wpisy przestały się pojawiać. Jednakże było to tylko tymczasowe zawieszenie publikacji, wynikające z nowej pracy... Tak, tej pracy, o której wspomniałam w poprzednim poście. 

Jako że wiele mam do przyswojenia, aby wykonywać ją w sposób należyty, mój czas mocno się ograniczył. Prócz pracy i czasu dla rodziny (najbliższej - córki i męża) praktycznie nie pozostawało nic więcej do dyspozycji. Pewnie bym oszalała, gdybym tej małej resztki - chwili gdy jestem w domu, a moje maleństwo już śpi - nie wykorzystała na relaks i odpoczynek. Relaks dla samej siebie i odpoczynek również... 
Młodej mamie też się należy ;) 

Powoli ogarniam...
Odzyskuję równowagę między światem zawodowym, rodzinnym, a moim prywatnym - jak chociażby pisanie ;) W związku z tym kolejny post - jak widzicie - już jest. 

Niestety prócz sukcesów, jakie osiągnęłam w przeciągu minionego miesiąca, przeżyłam też okropne chwile... uroki rodzicielstwa. 
Moja córcia miała niewielki (z perspektywy czasu) wypadek i wylądowałyśmy w szpitalu... Dzięki Bogu, nic poważnego jej się nie stało, a siniec już niemal całkowicie zeszedł. 

Na chwilkę obecną w szalonym skrócie byłoby na tyle... W miarę możliwości wkrótce kolejny pościk ;) 

wtorek, 5 maja 2015

Majóweczka, bezrobocie i zmiany...

Witajcie, 

U mnie notorycznie coś się dzieje, więc i z czasem krucho. Dziś znalazłam chwil kilka, kiedy przede wszystkim nie jestem aż tak padnięta, żeby ładnie i składnie sklecić parę zdań. 

Jak minął Wam majowy weekend? 
Mi bez rewelacji, choć źle nie było... Odkąd zmieniłam miejsce zamieszkania (w marcu tego roku), wszyscy powtarzali, jakie to wspaniałe będą tutaj dni majowych świąt. Super... Festyny, frajda dla dzieci w postaci kucyków i inne takie. Jednymi słowy zabawa od białego rana po blady świt (dnia następnego). Szkoda tylko, że nic z tych cudowności miejsca nie miało w rzeczywistości, ale cóż... zbyt piękne, aby było prawdziwe. 

Zatem pierwszy dzień spędziłam z rodzinom na leniuchowaniu, odpoczywaniu i relaksie... w domu. Niestety do południa relaks polegał na wylegiwaniu "byka" w łóżku, a popołudniu z zachmurzonego popłynął deszcz. Dopiero w sobotę troszku się polepszyło. Pogoda zładniała (dopiero popołudniu), a cały dzień spędziliśmy w gościach u mojego ojca. 

Największą frajdę miała oczywiście moja córuchna... Wiadomo, dziadzio, ciotki itp. Dużo by opowiadać, a jednak każdy wie, o czym mowa ;) 

Dzień trzeci? 
Hmm... Lenistwo, odpoczynek i relaks. Brzmi znajomo? Może troszkę, choć pogoda zdecydowanie bardziej dopisała niż w dni poprzednie. 
Ponad to akuratnie w święto konstytucji wypadała rocznica śmierci wuja mojego męża, w związku z czym wieczorem poszliśmy na mszę, a następnie w gościnę. 
Zuza znów miała  frajdę - ogródek, huśtaweczka, inne dzieci. 

Cóż... moja majóweczka się przedłużyła i trwa po dziś dzień. 
W zasadzie trwać będzie jeszcze do niedzieli, jednak jest to już inna kwestia. 
Od dnia dzisiejszego oficjalnie jestem osobą bezrobotną (ale nie nieszczęśliwą). Sama złożyłam wypowiedzenie, kulturalnie pożegnałam się w firmie i zapisałam sobie kilka kontaktów - na przyszłość ;) A teraz znów odpoczywam, bo urlopu pewnie szybko nie dostanę... I pewnie teraz zastanawiacie się, o jakim urlopie mowa, skoro oficjalnie jestem bezrobotna? 

Ano, jestem... ale tylko do niedzieli (jak wspomniałam wcześniej), ponieważ w poniedziałek zaczynam nową pracę. I niech mi jeszcze któraś matka powie, że kobiet z małymi dziećmi nigdzie zatrudnić nie chcą, to wyśmieję. Sama mam małe dziecko (niecałe półtora roku), a już kolejną pracę otrzymałam w zasadzie bez większego wysiłku. Na rynku oferty się mnożą i jest w czym wybierać, ale jeśli ktoś nie chce, nic mu odpowiadać nigdy nie będzie. 
Taka bolesna prawda... 
Nasza praca zależy od nas, a nie od tego czy mamy dzieci, jakiej orientacji jesteśmy, religii i innych takich, bo... I TUTAJ TO PODKREŚLĘ... 
Pracodawca nie ma nawet prawa pytać o życie prywatne. 
Wiedziałyście? Nie? To już wiecie, drogie mamusie. 

Pewność siebie i swoich umiejętności - podstawa. 
Doświadczenie i wykształcenie - atut (ale też nie niezbędny). 
Ambicja - ona zależy już tylko od nas samych. 

niedziela, 19 kwietnia 2015

Misja Rodzic

Kim jesteśmy, aby móc decydować za nasze dzieci?
Dlaczego często zakładamy za nie, jaki zawód posiądą w przyszłości? 
Kto dał nam prawo do całkowitego narzucania dziecku własnej woli? 
Wciąż wyobrażamy sobie nasze pociechy jako młodych lekarzy, prawników czy inne wysoko postawione osobistości. I przede wszystkim zdolne... 

Poświęcając samych siebie, gotowi jesteśmy choćby stanąć na głowie i zaklaskać uszami, aby posłać malucha jak najwcześniej oraz na jak największą ilość zajęć dodatkowych. Nie rzadko także stajemy na straży związków lub znajomości naszego dziecka (pomijam tu kwestie, kiedy nasz młody geniusz wolnym krokiem wkracza coraz głębiej w bagno). Najchętniej też wybralibyśmy sobie nasze synowe lub zięciów oraz sugestywnie narzucili wiarę czy orientację seksualną... Bo przecież nie urodziłam ateistycznej, biseksualnej tancereczki w nocnym klubie go-go z zaledwie podstawowym wykształceniem.

Nie! Nie urodziłam! 
Podobnie jak nie wydałam na świat lingwistycznego geniuszu, dobrze rokującego prawnika o niezwykle uduchowionej oraz wrażliwej osobowości i artystycznym powołaniu. Nie wspominając już o cudownym mężu bądź gospodarnej żonie w pakiecie. 

Jestem matką, ale... 
Bycie rodzicem nie daje mi prawa wyłączności decyzji w życiu mojej córki. Jako rodzic mam przed sobą misję. Misję wychowania, ukierunkowania, naprowadzenia, opieki, wsparcie itp., itd. Natomiast nigdzie pośród tych czynności nie wskazano przymuszania do rozmaitych czynności, przelewania wygórowanych ambicji i oczekiwań na dziecko, narzucania własnego zdania czy nietolerancji wobec niego. Lista z pewnością mogłaby być o wiele dłuższa, ale chyba każdy wie, o co chodzi. 

Oczywiście, każdy z rodziców ( bynajmniej nie mam na myśli żadnej psychopatycznej odmiany) chce dla swojego dziecka, serduszka, aniołka, bąbelka itd. jak najlepiej. Z pewnością każdy gdzieś w swojej podświadomości utworzył listę cech, jakie chciałby zaszczepić swojemu potomkowi. 
Najprawdopodobniej w jednym z kolejnych wpisów przedstawię Wam moją, których rozwój chciałabym szczególnie wesprzeć w mojej córce. 

Jaka będzie, gdy dorośnie...? 
Nie mam bladego pojęcia. 
Wiem tylko, że zawsze będę ją kochać i wspierać. 
Nawet jeśli oznaczałoby to podjęcie działań nie koniecznie przyjemnych dla niej samych. Bowiem przyjemne nie zawsze równe jest pożytecznemu - i odwrotnie. 

Podsumowując... 
Jestem rodzicem. Kochającą matką. 
I mam misję w życiu. 
Przygotować moje dziecko do zmierzenia się z życiem, codziennością, a nawet z samą sobą... 

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Kolejne szczepienie...

Hej, hejo, hejka ! 

Dziś troszku wspominkowo i niezbyt długo. Moje maleństwo miało mieć dzisiaj kolejne, ostatnie w tym okresie szczepienie. Wizyta, owszem, doszła do skutku. Córcia z tatusiem znalazła się w gabinecie lekarskim. Została zbadana, zmierzona, zważona i wszystkie inne "zet", ale szczepienia zabrakło... 

Niestety malutka wczoraj troszku się podziębiła, a przynajmniej wczoraj pojawiły się objawy. Katar, paskudny kaszel... i przeziębienie gotowe. Recepta na leki również wydana, podbita oraz wykupiona. Mam nadzieję, że szybciutko się jej polepszy, bo zarówno dzień, jak i noc ciężko nasz skarbek znosi. Za dnia marudna, sama nie wie, czego chce. W nocy... cóż, jak to w nocy. Nie potrafi spać, budzi się co rusz, nie wspominając duszącego ją kaszlu. 

Eh, macierzyństwo... w ogóle rodzicielstwo potrafi być ciężkim kawałkiem chleba, chociaż z pewnością ma wiele pięknych chwil i obliczy. 

Jako że jestem dziś już totalnie wyczerpana, zmęczona i padnięta, a oczy kleją się niemiłosiernie, uciekam do cieplusiego łóżeczka. Przed jutrzejszym dniem muszę się niestety wyspać, żeby nie ziewnąć klientowi do słuchawki ;) 

Dobranoc, kochani rodzice ! :) 

czwartek, 9 kwietnia 2015

Witajcie kochani ! 
Święta, święta i po świętach... moje ulubione motto poświąteczne (a przynajmniej najczęściej użytkowane). Nie macie przypadkiem wrażenie, że czas nieco odebrał magii świętom i wszystkiemu, co poniekąd z tymi świętami zostało związane? Ja mam... Rodzinna atmosfera, odpoczynek czy nawet tak prozaiczna kwestia jest przemyślenie co poniektórych spraw zupełnie zagubione zostało w tłoku dzisiejszego "zrobić", jutrzejszego "zrobić" i "byle by było". Jednymi słowy nasza szara i codzienna rzeczywistość wkradła się dosłownie wszędzie - proszona bądź nie. 

Każdy - ateista oraz wierzący - wie, jakie święta obchodziła większa część współczesnego chrześcijańskiego światka w poprzedni weekend. Wiecie? No, pewnie... czemu mielibyście nie wiedzieć. Wszak już dzieci na zajęciach katechezy w przedszkolach wiedzą, że będzie święcenie jaj, cukrowy baranek, mazureczek i jeszcze mokry śmingus-dyngus. W zasadzie tyle w temacie - cała wielkość i doniosłość święta Wielkiej Nocy. 

Mało ktoś dziś mówi o tym, że Wielkiej Nocy nie byłoby, gdyby tej jednej konkretnej nocy około 2 tys. lat temu nie dokonał się cud. Z martwych powstał człowiek - nie został wskrzeszony, ale sam powstał do życia. Bo przecież to Zmartwychwstanie Jezusa świętujemy, czyż nie? 

Mam wrażenie, że nie... Nie będę nikogo pouczać, gdyż wiara jest sprawą osobistą. Podobnie jak zasady wiary, które przekazujemy naszym dzieciom. Nikt za nas nie zadecyduje w jaki sposób wychowamy nasze pociechy (choć z pewnością nie jeden by chciał). Jednak skoro wszędzie dudnią o Wielkanocy - w tv, radio, nawet na bilbordach na mieście - to chyba też przekazujemy naszym dzieciom prawdę, co? No, i tu pies często leży pogrzebany, zasypany i zagrzebany w ogródku, a im głębiej tym lepiej (dla wielu). 

Kochani. 
Może jestem nieco przesadna. Być może troszkę zbyt radykalnie podchodzę do pewnych kwestii. Możliwe, że trzymam się sztywno wytyczonych ram, których nie przekraczam. Chcę Wam tylko przekazać, że dla mnie zawsze białe pozostanie białym (chyba że sami je zabrudzimy), a czarne czarnym. Nie wybielimy tak ważnego wydarzenia, jakim jest w zasadzie największe zdarzenie ludzkości cukierkowym barankiem i innymi łakociami. Później zdziwieni będziemy zastanawiać się nad tym, czemu właśnie święta tej niesamowitej i jedynej w swym rodzaju głębi nie posiadają. 

Jestem pewna, że powodem nie jest łakomstwo... ale nasze lenistwo. Nasze - rodziców, którzy wychowujemy przyszłe dorosłe pokolenie, często nie przekazując istotnych kwestii. Gdyby tego było mało, dodatkowo je bagatelizujemy i wygładzamy właśnie tego typu sprawami... jajeczko. 

Ja chcę być świadomym rodzicem. Świadomym, czyli wychowywać swe dziecko w świadomości... I nawet jeśli moja córka nie będzie wierzyć, zagrzebie i porzuci gdzieś wiarę, powiem jej, że na jajeczku się nie kończy. 

piątek, 3 kwietnia 2015

Wielkanoc...

Moi kochani, witajcie ! 
Dziś nieco inaczej, spokojniej, rodzinniej i wyciszająco... Nie weszłam na długo, post nie będzie kolejną narodową epopeją. W tych kilku zdaniach pragnę życzyć Wam wszystkiego co najlepsze, nie tylko na czas Wielkiej Nocy. Nie tylko smacznych jajek... kolorowych pisanek... mazurków moc... mokrego dyngusa... 

Ale przede wszystkim rodzinnej harmonii i takiego wewnętrznego wyciszenia. W końcu czas Wielkiej Nocy nie jest tylko czasem zabawy, ucztowania i lania się wodą. Dla mnie osobiście jest to szczególny czas, ponieważ jestem osobą wierzącą. 

Jest to czas, gdy Jezus, Syn żywego i jedynego Boga umarł i zmartwychwstał dając wszystkim ludziom największy dar. Dar miłości. Dar wiecznego życia i zmycie wszelkiego grzechu... Nie ważne czy jesteś prostytutką, zbirem z gangu osiedlowego czy przeciętnym porządnym człowiekiem, któremu kiedyś raz jeden zdarzyło się skłamać. Bóg dał nam łaskę. 

Dla mnie osobiście jest to czas głębokich przemyśleń i wejrzenia w siebie, czas na tzw. rachunek sumienia. 

A dla Was wszystkich na umilenie świąt i rozluźnienie atmosfery przyjemny wierszyk : 


poniedziałek, 30 marca 2015

Trzydniówka - tak czy nie...

Hej ! 

Cieszę się, że jesteście razem ze mną - w chwilach dobrych i gorszych. 

Moje kochane maleństwo zachorowało. Ni z tego, ni z owego dopadła ją gorączka. Jako że miało to miejsce w nocy, przeszła natychmiastowo do naszego łóżka i tak - po raz kolejny - w dwuosobowym łoży spoczywały i "wypoczywały" trzy osoby... W zasadzie i dokładniej rzecz biorąc, wypoczywała głównie ona. Tatuś bowiem starał się zmieścić na skrawki, jaki łaskawie został mu pozostawiony, nie spadając przy tym na ziemię, a mamusia doglądała co rusz maleństwa. 

Niestety, gorączka wyszła na upartą i aż po dziś dzień (a zaczęło się w nocy z soboty na niedzielę) nie chce odpuścić. W ruch poszły wszelkiego rodzaju czopki, okłady i syropy. Co zbijemy temperaturę, to za niedługo znów wzrasta, przyprawiając nas i małą (przede wszystkim) o ból głowy. 

Jutro nieunikniona wizyta u lekarza. Wieczorem przed snem Zuza zwróciła niestety cały swój dzienny pokarm, więc nie zapowiada się ciekawie. Ona na szczęście szybko się uspokoiła i zasnęła, jednakże dzisiejszą noc spędzi z tatusiem. Mamusia, jako ta pracująca, niestety na noc dzisiejszą przeniesie się do "pierwotnego" pokoju córusi, gdzie na szczęście umieściliśmy amerykankę. 

Martwię się o moją córkę. Szczerze mówiąc, niepokoi mnie taki stan rzeczy. Z wieloma dziećmi miałam do czynienia, wiele widziałam, ale z własnym... z własnym zawsze inaczej. Poza tym to chyba naturalne niepokoić się o własne dziecko. I w takich chwilach tym bardziej nie rozumiem ludzi, którzy własnym dzieciom wyrządzają krzywdę - psychiczną i fizyczną. 

Uciekam spać. 
I Wam, moi mili, także życzę dobranoc :) 

sobota, 28 marca 2015

Pierwsza taka noc...

Witajcie ! :) 

Dziś ciutkę o wielkich zmianach u małego człowieczka, jakim jest moja kochana córcia :) 

Zatem skończyliśmy umeblowywać jej pokój. Dziś przywieziono całą meblościankę i kilka innych dodatków. Wszystko też zostało od razu poustawiane na właściwych pozycjach, żeby nie dodawać sobie dodatkowej oraz przede wszystkim zbędnej roboty przy przemeblowywaniu. Nie wszystko zostało w owej meblościance jeszcze umieszczone, ba! Większość szaf, szafek i szafeczek wciąż jest pusta, jednakże to tylko chwilowe. Zamierzamy wszelkie rzeczy naszej Zuzy przetransportować do jej pokoju, do jej meblościanki ;) 

Gdyby tego było mało, przeniesione zostało również łóżeczko mojego aniołka. W związku z tym pierwszą noc dzisiaj spędzi w innym pokoju niż rodzice, co za tym idzie : 
- mój słuch musi bardziej się wytężać
- córcia musi dłużej oczekiwać na naszą reakcję w wypadku ewentualnego przebudzenia 
- córcia dorasta i powoli wkracza w etap samodzielności

Jestem świadoma, że dla niej jest to duża zmiana i nowy etap w życiu. Nie zostawię jej z tym samej. Jednak uważam, że im szybciej dziecko zdobędzie własny pokój, tym szybciej w pewien naturalny sposób nabędzie samodzielności w wielu innych dziedzinach. Poza tym posiadanie własnego kąta jest również zaletą, co Zuza z pewnością odczuje za jakiś czas, kiedy będzie większa. Sama przez wiele lat nie miałam własnego pokoju, a kiedy już go dostałam, byłam niezmiernie z tego powodu zadowolona. Inna kwestia, że moja sytuacja drastycznie się później zmieniła... 

Dopełniając - nie jestem przeciwniczką dzielenia pokoju z rodzeństwem. Z wielu powodów jest to również świetne rozwiązanie, aczkolwiek może tym tematem zajmę się kiedy indziej. Dzisiaj poprzestanę na tych właśnie przemyśleniach, po czym wszystkim Wam życzyć będę dobrej nocy ;) 

Dobranoc, moi mili :) 

wtorek, 24 marca 2015

Letarg zimowo-wiosenny...

Witajcie kochani :) 

Nie macie nawet pojęcia, jak bardzo chciałabym w ostatnim czasie w taki właśnie letarg sobie zapaść i podrzemać troszkę. Nawał obowiązków dosłownie powoli zaczął mnie przygniatać. Zwłaszcza że każde zajęcie zdaje się równie ważne... 

Nie tak dawno otrzymałam telefon w sprawie jakiegoś kursu językowego. Dzwoniła typowa telemarketerka, która usiłowała mnie na taką przyjemność namówić. W końcu spytała czy może zostawić sobie mój numer i zadzwonić w późniejszym terminie. Miała na myśli czas za około 2 tygodnie. Cóż... wyśmiałam. 
W każdym razie zadałam proste pytanie, na które najwyraźniej kobieta nie potrafiła udzielić odpowiedzi, a brzmiące mniej więcej tak... 
"Czy sądzi Pani, że za 2 tygodnie skończę dopiero co rozpoczętą szkołę albo rzucę pracę? O, a może pozbędę się dziecka, żeby mieć czas na Państwa kurs?" 

Konsultantka ładnie podziękowała za rozmowę. 
Jak sami widzicie, każda z tych spraw jest priorytetowa w pewien sposób i nie chciałabym rezygnować z żadnej. Jednak możliwość odpoczynku, lenistwa... taka perspektywa kusi. 
Dlatego powoli udając się do łóżka, życzę Wam udanego wypoczynku i co nieco lenia ;) 

Dobranoc :) 

czwartek, 26 lutego 2015

Bajkowa zła macocha... ?

Witajcie moi drodzy :) 
Zastanawialiście się kiedyś czy postacie z bajek czytanych dzieciom naprawdę istnieją? Ja tak i to wielokrotnie. Czasem wyobraźnią chciałabym powołać do życia dobre wróżki, czasem przeżyć przygodę ze smokiem, a innym razem.... Cóż, za każdym razem wolę unikać złych postaci. 
Ale to już chyba standard. Nikt z nas nie przepada za czarnymi charakterami, a dzieciom zawsze usiłujemy przetłumaczyć, aby nie zachowywały się jak wredne gnomy, złośliwe skrzaty czy okrutne wiedźmy. A czy ktoś zastanawiał się nad postacią "złej macochy"? 

Być może wiele osób. W końcu wbrew pozorom zła macocha niekochająca pasierba lub pasierbicy w bajkach pojawia się stosunkowo często. Życie z taką "złą macochą" jest drogą przez mękę i przedsionkiem piekła w jednym. I chociaż w życiu realnym występuje, to nie zawsze wieloletnie cierpienia bądź poniżenia uwieńczone zostają happy endem. 

Mało tego, nawet kiedy życie "po życiu" nabiera barw, nieuchronnie postawa rodziców pozostawia piętno na duszy... i ciele. Przeraża? Brrr... Mnie też. 
Żyjemy w kraju prorodzinnym, ale tylko na papierze. Wbrew pozorom wszechobecnej świadomości rodziców w wychowaniu dzieci, co sama stwierdzam z zatrwożeniem, nadal istnieją tacy rodzice, których dobro ich pociech nie jest priorytetem. Skąd wiem? Bo ich znam... Ba, sama z taką osobą miałam do czynienia przez wiele lat. 

Jak określić kobietę, której dziecko woła o jedzenie, ale musi poczekać z powodu jej chwilowej przyjemności? Poczekać zostaje tu słowem delikatnie ujętym. 
Jak określić kobietę, której dziecko wstydzi się, a wręcz obawia zaprosić jakiegokolwiek przyjaciela do domu? Gdzie "obawę" połączyć można z silnym stresem. 
Pewnych zachowań i zdarzeń opisać nie sposób, aby oddać pełnię problemu. 
Jednakże sama jestem pewna, że dla mojej córki jestem gotowa zrobić wszystko... wszystko znaczy więcej niż "zakupione" dobro. 

Gęsią skórkę mam na skórze, myśląc o złych macochach. Matki jak to matki, zazwyczaj kochają swe dzieci, ale przecież obca kobieta nie ma żadnej więzi z nieswoim dzieckiem... Co nie daje jej prawa do kopiowania zachowań baśniowych wymysłów pisarzy. 

czwartek, 12 lutego 2015

Zażegnać pieluchy już czas...

... niecałkowicie jeszcze, oczywiście ;) 
Jednakowoż jako dumna mama muszę się pochwalić, iż moja córusia zaczęła korzystać z nocniczka. 

Sobota, 7 luty 2015 r.
     Dopiero co się przebudziłam i zjadłam. Dziś nie obudził mnie ani budzik mamusi, ani odgłosy szykowania się jej do pracy. Kiedy otworzyłam oczka, mamusia po prostu była i już głaskała mnie po główce, dawała buziaczki i łaskotała, zachwycona moimi minkami, uśmieszkami, rączkami, brzuszkiem... całą mną. Już też naszykowane było moje jedzonko. Swoją drogą ciekawe, skąd mamusia zawsze wie, że jestem głodna ??? 
     Ale dziś nie o tym. Była u nas ciocia, przyjechała w piątek wieczorem i została na noc. Musiałam, po prostu musiałam ją pozaczepiać. W końcu jak ktoś jest w moim domu, to powinien poczuć, że to MÓJ domem, a mamusia i tatuś nie mieszkają sami ;) Poszłam, mamusia przytrzymała mnie za rączkę, kiedy schodziłam z łóżka. Dopiero się tego uczę, a to tak wysoko... ona też nie chce, żebym spadła i zrobiła sobie krzywdę. Ciocia wstała, nie miała wyboru, ale coś przeszkadzało mi w zabawie. Mamusia wiedziała co, wzięła mnie na ręce i zabrała pampersa. 
     I wtedy poczułam, że może warto spróbować czegoś nowego... Mamusia i tatuś już od jakiegoś czasu sadzali mnie na topek, zawsze w pampersie. Pamiętam, pierwszym razem się bałam, ale oni oboje byli ze mną. Może po kilku razach warto spróbować bez pampersika ? Może będzie całkiem fajnie ? 

    Wyciągnęła przed siebie rączkę i wskazała paluszkiem na nocnik, mówiąc "to". To ? Pomyślałam, ale uznałam, że warto spróbować. Sięgnęłam po nocnik, ułożyłam go w odpowiednim dla nas miejscu, a następnie przygotowałam moje słonko. Przez głowę przeszła mi myśl: "skoro chcesz, to proszę Cię bardzo". Gdy tylko była gotowa, posadziłam ją na nocnik, a po chwili okazało się, że skutecznie ;) Moje zdumienie, a wręcz szok ciężko opisać. Tym bardziej, że dotąd znane mi dzieci zaczynały zapoznawać się z nocnikiem dopiero koło 18 miesiąca życia, jak nie później. Nie wspominając już o samodzielnym bądź chociaż chętnym korzystaniu z niego. Niesamowite! Wszyscy rodzice, którzy to przeżyli, z pewnością wiedzą, co mam na myśli. 

     Z czego ona się cieszy? Pomyślałam. Przecież ja tylko usiadłam, a gdy wstałam mamusia zaczęła bić brawo, cieszyć się, uśmiechać. Mocno mnie przytuliła do siebie, niemal krzycząc, że ładnie... pięknie... cudnie :) Chyba spróbuję jeszcze raz i sprawdzę czy będzie tak samo. Może warto, skoro mamusia tak bardzo się cieszy ? Tatuś też cały czas ma uśmiech na twarzy. "Nasza kruszynka zrobiła do nocniczka. Brawo." Zrobiła ? Co zrobiłam ? Zastanawiam się, nie bardzo wiedząc. Coś dziwnego, ale skoro mamusia z tatusiem się cieszą, to ja też. 


Co najlepsze, kochani moi, na jednym razie się nie skończyło. Nie dość, że cały dzień świętowaliśmy - w końcu tak wielkie wydarzenie miało miejsce pod naszym dachem, to w dodatku cały weekend raz za razem nasze maleństwo zaskakiwało nas niespodzianką w postaci zawartości "topka". 


Kocham to uczucie - rozpierającej dumy z własnego dziecka, niezmierzonego szczęścia i przede wszystkim... miłości. 

Pozdrawiam wszystkich szalejących z miłości do swego dziecka rodziców. 

wtorek, 10 lutego 2015

Maks jest maksymalistą...

I tak oto pragnę Wam przekazać w pierwszej kolejności wieści - nie wygrałam. 
Nie traktuję tego jednak jako porażki, a jak możliwości zdobycia nowego doświadczenia oraz pewnej wiedzy, być może przydatnej przy kolejnej okazji ;) 

Muszę przyznać, że stosunkowo często widuję w telewizji - choć i tak bardzo mało jej oglądam - reklamę z Maksem i słynnym hasłem: "Maks jest maksymalistą..."! 
I tu powinno paść wielkie "WOW!" na widok mężczyzny uprawiającego jogging z czwórką swoich pociech w wózku... Bo chociaż jest to niezwykłe osiągnięcie - jak i wszystkie kolejne ukazane w spocie reklamowym - to jednak bardziej widok ten napawa mnie przerażeniem. 

Może od razu wyjaśnię, co konkretnie wzbudza we mnie takie negatywne emocje. Przecież posiadanie dzieci jest cudowne, wspaniałe, niezwykłe i co tam jeszcze najlepszego... a co dopiero kiedy takich pociech jest więcej niż jedna. Oczywiście, zgadzam się z tym jak najbardziej. Jednakże wbrew wszelkim pozorom i publicznym ogłoszeniom, Polska do grupy krajów prorodzinnych nie należy... Nie sztuką jest również "naprodukowanie" dzieci, aby później skutecznie im wszystkiego odmawiać i skrupulatnie wyliczać wszelkie ewentualne przyjemności. Już nie wspominając sytuacji, gdy rodzic wręcz wypomina swemu potomkowi nawet to, co się dziecku po prostu należy... z urzędu ! 
Skandaliczne ? 
Przesadzone ?
O, dziwo świadkiem takiej sytuacji miałam wątpliwą przyjemność zostać, po czym wraz z mężem udaliśmy się na zakupy z owym dzieckiem, aby choć odrobinkę mogło zaznać przyjemności w życiu... 

Jak najbardziej popieram dążenie ludzi do maksymalnych osiągnięć, do granic możliwości by uzyskać jakąś korzyść, ale absolutnie nie kosztem naszych własnych dzieci... 
Być może czwórka maluchów nie przeżywała przykrości, jednak biorąc pod uwagę realia - przynajmniej te polskie - nie sądzę, aby więcej takich przypadków miało swe "szczęśliwe zakończenie". 

W końcu realnie i mocno przyziemnie patrząc, maksymalne rozmnożenie niesie za sobą maksymalne koszty... pieluch nie kupuje się już z 2-3 paczki / miesiąc, ale przynajmniej z 10... Dodajmy, że matka maluszków może nie jest farciarą i piersią też nie karmi. Co za tym idzie, biedaczka zamiast korzystać z macierzyńskiego - o ile coś takiego będzie jej przysługiwać - będzie musiała jak najszybciej szukać pracy, żeby zapewnić to i owo. 
Z całym szacunkiem dla mężczyzn - głów rodzin i żywicieli, w Polsce nie macie zbyt wielkich możliwości na wykazanie się, aby maksymalnie i ze spokojem móc biegać po ulicach pchając wózek z czwóreczką... 

Czyżbym brała pod uwagę tylko kwestie finansowe ? 
Ależ wcale nie... Kwestię szybkiego przemieszczania się z miejsce na miejsce z czwórką dzieci (nawet jeśli ktoś posiada własny samochód) też. Podobnie też myślę o samym porodzie takiej czwórki. Wiadomo, cesarka... aż nad zbyt oczywiste. Jednak jakoś nie widzę pana dającego sobie wybitnie radę z całą czwórką, domem i żoną, która przecież musi dojść do siebie... 

Maksymalnie nie zawsze znaczy lepiej... 
Lepiej, znaczy mieć wgląd na dobro naszych dzieci - obecnych i przyszłych. 

sobota, 31 stycznia 2015

Witajcie ! 

Jeden z ostatnich wpisów poświęciłam aktywności zawodowej wszystkich kobiet, które są przede wszystkim matkami. Może ktoś się nie zgadza, ale zatrudnienie jest możliwe - wbrew dziwnym przekonaniom, które niestety wciąż w społeczeństwie panują i są egzekwowane. 
Ileż to osób nadal powtarza, że miejsce kobiety-matki jest przy dzieciach w domu, a na rodzinę pracować powinien mężczyzna. 

Mój wspaniały partner, cudowny człowiek prywatnie, nie zajmuje żadnego konkretnego stanowiska. Praca leży w mojej gestii... i nie mam tu na myśli ciężkich prac fizycznych. Bynajmniej. Pracować można na wiele sposobów - jedni machają łopatą, innym wystarczy ładny wygląd, a jeszcze inna grupa ludzi wykonuje pracę myślową... 
Jak się chce, to się potrafi. Mało tego, można osiągnąć więcej niż tylko jakieś tam średnio zadowalające stanowisko, pensje w postaci najniższej krajowej bądź ciągłe tyranie... 

W minionym tygodniu wystartowałam w konkursie na trenera w firmie, gdzie pracuję. Nie pracuję od dawna, więc z pewnością nie mogę liczyć na "wtyki". Jednak jestem pewna, że mam dokładnie takie same szanse, jak pozostali... w końcu w niczym nie jestem gorsza. 

Przede mną kolejny etap, następne wyzwania, ale dam radę. Ze wspierającymi mnie ludźmi jest o wiele łatwiej, bo wiem, że ktoś zaciska mocno kciuki, aby mnie mogło się udać :) 

Taką samą postawę życzę zresztą innym mamą, które chciałyby spełniać się zawodowo :) 
Pozdrawiam, 

sobota, 24 stycznia 2015

"Świadome" beznadziejne wychowanie...

Witam serdecznie wszystkich kochających rodziców :) 
Dziś troszkę spostrzegawczo i z życia wzięte. 

Obracam się w wielu kręgach, a jednym z nich - w zasadzie dosyć sporym - są rodzice. Chyba z 90% moich znajomych ma już dzieci - jedni planowali, inni wpadli, ale każde z nich na codzień jest rodzicem. 
Pośród nich o dziwo nie ma nikogo, kto twierdziłby - przynajmniej oficjalnie - że chce źle dla własnych dzieci. Bynajmniej. Znaczna część współczesnych rodziców myśli, czyta, dopytuje innych - być może bardziej doświadczonych. Wnioskować mogę, że pędzą w poszukiwaniu do jakiegoś idealnego środka. 

Może daruję sobie polemikę czy taki istnieje, czy nie bądź ewentualnie na czym polega... 

Jednakże sprawa potocznie i z boku wydaje się być prosta. 
Jesteśmy przeciw przemocy wobec dzieci. Oficjalnie uczymy się, jak mądrze i właściwie wychować naszą pociechę. Zadajemy pytania, szukając, jeśli nie logicznych odpowiedzi, to przynajmniej sugestii, które mogłyby pomóc... Jednymi słowy chcemy czegoś lepszego dla naszych dzieci. 

Jednak co dzieje się, gdy drzwi do domu zostają zamknięte? 
Kiedy nie siedzimy z naszym dzieckiem pośród ludzi, albo jakaś sytuacja nas dobitnie zaskoczy? 
Czy wtedy też powtarzamy w głowie niczym mantrę zasady świadomego wychowania ? 

Jestem na nie, jeśli chodzi o bicie dzieci - rozumiem tu nawet klapsa. Jednak jestem człowiekiem i też zdaję sobie sprawę, że nerwy robią z człowiekiem, co chcą. Jednak kiedy rodzic świadomie za przewinienie ukaże klapsem, dodatkowo krzykiem i odepchnięciem emocjonalnym zapala mi się czerwona lampka... natomiast gdyby tego było mało, pojawia się także kara w postaci "karnego jeża" na kanapie - z braku jeża. 

Dziś byłam świadkiem przerażającej moim zdaniem sytuacji. 
Jako że matka cichcem ulotniła się z towarzystwa - nie wnikamy w powody - jej dwuletnie dziecko wszczęło raban. Cóż, będąc świadomym rodzicem sądzę, że chyba naturalnym jest taki płacz. Objaw lęku, bo przecież mama zniknęła. Idąc dalej tym tokiem, wspaniałomyślny ojciec bierze córkę na ręce. Być może chciał ją pocieszyć, uspokoić... ciężko mi stwierdzić, zwłaszcza po tym, co zobaczyłam dalej. Dziecko jak to dziecko - zwłaszcza wystraszone - nadal krzykiem wołało matkę, tyle że krzyk był znacznie głośniejszy niż ten pierwszy. No, cóż... dzieci różne są, a pocieszenie wydaje się naturalnym odruchem każdego rodzica. Jednak... dziewczynka ni z tego ni z owego zamachnęła ręko i ojciec dostał w twarz. 

Drogie mamy, co robicie ? Oberwałyście kiedyś od swojego malca w przypływie jego gniewu, buntu czy jak to inaczej nazwać ? Ja nie, ale jak stwierdziłam - moja córcia jest mała i nie wiem, co przyniesie czas. 

Tamta dziewczynka dostała w pupę. Być może w ramach rewanżu, być może w wyrazie buntu, ponownie zamachnęła ręką i sytuacja powtórzyła się. W końcu historia kołem się toczy... Jednak kiedy ponownie dostała w pupę, rozpłakała się bardziej, oczywiście głośniej wołając matkę. Nie wiem jak wy, ale ja będąc normalną matką i na miejscu biegnę do dziecka czym prędzej - z mojej perspektywy dość stresu przeszło ono już do tego momentu, choć akcja z "policzkowaniem" też nie była na miejscu. 
Jednakże to najwyraźniej nie wystarczyło by stosownie ukarać dziecko. Nie dość, że mała płakała wniebogłosy, dodatkowo ojciec jeszcze po niej krzyczał. Następnie odmówił przytulenia, choć ciągle trzymał dziecko na rękach, po czym stwierdzając, że kara jest za mała, siłą usadowił niemal zaciągającą się dziewczynkę... 

Szok ? 
Być może dla wielu tak, dla mnie też... 
Niestety - choć może jednak stety - scena miała miejsce na wieloosobowym spotkaniu, gdzie nie jedna osoba próbowała uspokoić sytuację - oczywiście z pożytkiem dla dziecka. Mimo to najbardziej szokującym, wręcz abstrakcyjnym było stwierdzenie: 
"Przecież ja ją chcę tylko dobrze wychować". 

Boże! Widzisz i nie grzmisz! 
Gdzie tu dobre wychowanie ? Gdzie jakikolwiek sens podjętych działań ? 
Moim osobistym zdaniem "świadome" wychowanie - w tym przypadku - więcej przyniosło szkody niż pożytku. Dziecko nie dość, że przestraszone, rozchwiane w tym momencie całkowicie emocjonalnie, w dodatku zostało całkowicie poniżone... i to przez najbliższą osobę. 

Wracając z mężem i córeczką do domu, zaczęłam się zastanawiać, jak można tak potraktować dziecko. Jak można mówić w ogóle o wychowaniu w takim przypadku i jeszcze robić coś takiego z pełną świadomością swych czynów ? 
P-R-Z-E-R-A-Ż-A-J-Ą-C-E !!!

Potem w mojej głowie pojawiło się pytanie czy czasem ja nie jestem takim "uświadomionym" rodzicem. Abstrahując od sytuacji, która u mnie w domu nie przeszłaby nawet w wyobraźni - zaczęłam zastanawiać się nam własnymi metodami wychowania. Nad tym czy aby zawsze jestem fair w stosunku do córki. 
Czy nigdy przypadkiem nie ignoruję swym zachowaniem jej potrzeb, lęków... 
Czy nie daję do zrozumienia, że jest mniej ważna niż... 

Moja córka jest całym moim światem i mam nadzieję, że wiecie, co mam na myśli... 

piątek, 23 stycznia 2015

Mamuśka szuka pracy...

Witam drogich rodziców, a tym razem zwłaszcza mamusie... ;) 

Jakiś czas temu wspomniałam o aktywizacji zawodowej matek. Miało to miejsce w czasie, kiedy sama wracałam do pracy, ba, szukałam zatrudnienia. I zgodnie z obietnicą złożoną w tamtym czasie, chciałabym dziś wypowiedzieć się co nieco właśnie w tym temacie... 

Z końcem urlopu macierzyńskiego wiedziałam już, że nieuniknionym będzie powrót do pracy. Nie do zawodu - do pracy. Ba, dużo wcześniej miałam świadomość, że tej pracy będę musiała poszukać na nowo, bowiem moja umowa wygasła niedługo po rozpoczęciu dość długiego urlopu - korzystając z przywilejów cały rok przebywałam razem z moją córcią na urlopie macierzyńskim + dodatkowym. 

Nie ukrywam, sądziłam, że będzie trudniej... 
Przed tym dosyć ciężkim, ale zarazem stosunkowo krótkim okresem w moim życiu, usiłowałam jakoś zgłębić ten temat, orientując się przede wszystkim w gronie młodych mam powracających na rynek pracy.
Oj, czegoż to ja się naczytałam na blogach, forach i innych takich. 
W zasadzie mogę z ręką na sercu stwierdzić, że zdecydowana większość z tego pozostała obalonym mitem... 

1. Dla matek nie ma pracy.
Nic bardziej mylnego! Dla matek - nawet tych młodych praca jest. Pracodawcy wbrew pozorom chętnie młode matki zatrudniają na stanowiska w swoich firmach. Są kreatywne, gdyż notorycznie coś tworzą z myślą o swych pociechach. Ponad to wytrwałe, odporne na stres, zorganizowane, empatyczne itp... lista zalet, które równie dobrze można przełożyć na zalety pracownika ciągnie się niemal w nieskończoność, a jeśli osoba jest kreatywniejsza, tym więcej takich cech jest w stanie sobie przypisać. 

2. Po dłuższej absencji ciężej o zatrudnienie.
Może i ciężej o dobrą pracę z wysokim wynagrodzeniem, ale raczej niewiele z matek powracających na rynek pracy, aplikuje bezpośrednio na stanowiska kierownicze... Cóż, przynajmniej ja takiej nie spotkałam. 

3. Pracodawcy boją się, że kobieta po zatrudnieniu ponownie zajdzie w ciążę.
Boże, widzisz, słyszysz, a nie grzmisz!!! Cóż, za głupoty i dyrdymały! Z wiadomych mi faktów każda kobieta może zajść w ciążę, nie tylko matka. Pomijając fakt, że mężczyźni wcale w ciążę zachodzić nie muszą, aby móc zniknąć z życia firmy i delektować się "tacierzyńskim". 

4. Matką ciężej zorganizować swój czas pracy.
Kolejna brednia. Kto lepiej zorganizuje sobie dniówkę, aby wypełnić wszystkie obowiązki niż matka ? Przecież to właśnie matki przebywając na macierzyńskim zajmują się dzieckiem, sprzątają, gotują, piorą oraz wykonują jeszcze co najmniej kilka i więcej rzeczy dziennie, podczas gdy mężczyźni przebywają poza domem w pracy. Co najlepsze, kobieta zajmując się dzieckiem jest zdolna wyrobić się z pozostałymi pracami. 

5. Matki nie poświęcą pracy więcej czasu niż 8h dziennie.
Pomijając kwestię oświadczenia, które taka kobieta może przedstawić pracodawcy, pozostaje kwestia nad wyraz prosta i prozaiczna - nie każdy pracodawca szuka pracownika na pełny etat. Niektórym po prostu z góry tacy nie są potrzebni. Szukając pracy, znalazłam całe mnóstwo ogłoszeń na pół etatu, 3/4 a nawet 1/2, jeśli dwa pozostałe są dla kogoś zbyt wielkim wyzwaniem. 

6. Matki wolą pracować w domu.
Owszem, WOLĄ... Jest to ich prywatna i indywidualna decyzja, nie wymuszona przez nikogo. Jednak nawet pomimo to, wbrew powszechnym opinią wcale nie tak trudno znaleźć pracę, jaką można w domu wykonywać... Nie mam tu na myśli bynajmniej składania długopisów, zaklejania kopert i tym podobnych zajęć. 

7. Kobiety z reguły zarabiają mniej, a już zwłaszcza matki. 
Brednie, brednie i jeszcze raz brednie. Twoja płaca uzależniona jest przede wszystkim od stanowiska, jakie zajmujesz, wykonywanej pracy oraz firmy, która Cię zatrudnia. Rzeczą oczywistą, wręcz prozaiczną jest fakt, że jeśli podejmujesz pracę jako sprzątaczka (przepraszam, konserwator powierzchni płaskich) w jakiejś podrzędnej spółdzielni mieszkaniowej nie zarobisz tyle samo co pokojówka zatrudniona w renomowanym hotelu. Ba, nawet nie masz co o tym marzyć, chociaż zadania w zasadzie są jednakowe - utrzymanie porządku. 

Aż wreszcie docieram do mojej ulubionej pozycji, gdzie czynnikiem w końcu nie jest pracodawca, ale sama matka... 

8. Matki nie chcą rozstawać się ze swoją pociechą. 
Droga matko, kimkolwiek jesteś, masz z całą pewnością cudowne dziecko. I chociaż jesteś dla niego najważniejsza na świecie, to nie jedyna. Prócz Ciebie na świecie znajduje się całe mnóstwo innych ludzi, w tym dzieci, z którymi Twoje dziecko z pewnością będzie chciało "złapać" kontakt. Owszem, martwisz się o nie i to całkowicie zrozumiałe. Jednak powinnaś zdawać sobie sprawę z tego, że Twoje możliwości znalezienia pracy w większej mierze znajdują się w Twej psychice. Jeśli intuicyjnie i podświadomie nie chcesz wracać do pracy, bo obawiasz się o swą pociechę - nie bój się, pracy najprawdopodobniej nie znajdziesz bądź długo jej nie zachowasz...

Zatem zwracając się do wszystkich mam, które uważają, że możliwość znalezienia pracy nie istnieje - udowodniłam, że jest inaczej. Mało tego, sama pracę znalazłam w 2 dni... i to bynajmniej nie jedną posadę. Obecnie jestem szczęśliwą matką, żoną oraz spełniającym się pracownikiem... 

środa, 21 stycznia 2015

Babciowo i Dziadkowo.... ;)

Dziś szczególnie pragnę powitać wszystkie wspaniałe babcie oraz wszystkich cudownych dziadków :) 

Jesteście cudowni. 
Wychowaliście w pocie czoła naszych rodziców, a i nam poświęcacie swoje siły i czas. 
Z całego serca dziękujemy Wam za Wasze wsparcie, uczucie i każdą chwilę, gdy byliście dla nas... :) 


piątek, 16 stycznia 2015

Są czyny, których aż wstyd...

Witam, 

Ostatnio rozmawiałam z jedną znajomą, z którą pracuję. Obie jesteśmy matkami, przy czym jej córka ma już skończone 5 lat. Od czasu do czasu wymieniamy się w związku z tym różnymi historiami i opowiadaniami o dzieciach - naszych bądź z naszego otoczenia. 

Wtedy - w zasadzie nie tak dawno temu - temat o dziwo dotyczył nas i naszych przewinień oraz grzeszków z przeszłości. Wzajemnie "przechwalałyśmy" się swoimi wyczynami - która kiedy więcej wypiła, która co przeżyła... Normalnie pewnie każdy porządny człowiek uznałby, że nie ma czym się chwalić, ale przyznać trzeba - każdy coś za uszami ma. Nawet jeśli jego rodzice bądź rodzina nie do końca zdaje sobie z tego sprawę... 

I właśnie... a propo rodziny. Nawet nie wiem kiedy, a temat zszedł na naszych rodziców, a następnie na dzieci. Ależ to się działo, o czym nasi rodzice nie mają pojęcia. Jak przypomnę sobie niektóre sytuacje z mojego życia, włos jeży się na głowie. Wtedy owszem, zabawa pełną parę, bo przecież dobrze się bawić, to się nawalić... Ileż młodych tak sądzi - nie byłam wyjątkiem. Jednak swoje przeżyłam i wyszalałam się, zanim los ustatkował bardziej moje życie. 
Podejrzewam, że mojemu ojcu także włos zjeżyłby się na głowie - i pewnie nie tylko - gdyby zasłyszał choćby przypadkiem, jakich to rzeczy dopuszczała się jego córeczka. 

A co przed tą córeczką ? Córeczka córeczki ? 
Szczerze mówiąc, włos jeży się na mojej głowie na samą myśl o tym, że moje dziecko mogłoby robić podobne rzeczy. Nie wyobrażam sobie reakcji, gdybym była świadoma tego czy tamtego. 
Dotąd surowo spoglądałam na choćby drobne przewinienie, jak sięganie po papierosy. Nie pochwalam palenia i sama nie palę, ale nie cofnę czasu i tych chwil spędzonych w gimnazjum w  damskiej toalecie pośród koleżanek i dymu.  
Nie pochwalam pijaństwa, ale nie jestem w stanie cofnąć chwil, gdy popijałam w tajemnicy przed ojcem, próbując alkoholi. Nie cofnę chwil, gdy bełkocząc, po pijaku dzwoniłam do znajomych. 
Nie chciałabym, aby moja córka uprawiała sex z pierwszym (bądź którymś) chłopakiem, a ustatkowała się, ale przecież sama nie "kupiłam kota w worku". 

Rodzice najczęściej oceniają, krytykują i zakazują. 
Nie pamiętają jednak jacy sami byli. 
Nie chciałabym, aby moja córka przechodziła przez pewne sytuacje, nawet jeśli miałyby one być na jej własne życzenie... jednak skoro sama nie byłam aniołkiem z aureolą oraz skrzydełkami, nie mam prawa oczekiwać tego od córki. 

Owszem, jak każdy rozsądny, a przede wszystkim kochający rodzic, chcę jak najlepiej dla niej... jednak uważam, że pewnych rzeczy nie unikniemy jako rodzice. 
Jednak wiem, że ocenianie i krytyka niewiele może pomóc... wiem, ponieważ sama byłam nastolatkiem - zwłaszcza tym zbuntowanym. Aż boję się tego okresu, bo zdaję sobie sprawę, że nic nie będzie takim, jakim bym chciała... 
Mimo to jestem matką i zawsze kochać będę własne dziecko. 
Kochać, wspierać i pomagać :) :*