Konta osobiste

czwartek, 26 lutego 2015

Bajkowa zła macocha... ?

Witajcie moi drodzy :) 
Zastanawialiście się kiedyś czy postacie z bajek czytanych dzieciom naprawdę istnieją? Ja tak i to wielokrotnie. Czasem wyobraźnią chciałabym powołać do życia dobre wróżki, czasem przeżyć przygodę ze smokiem, a innym razem.... Cóż, za każdym razem wolę unikać złych postaci. 
Ale to już chyba standard. Nikt z nas nie przepada za czarnymi charakterami, a dzieciom zawsze usiłujemy przetłumaczyć, aby nie zachowywały się jak wredne gnomy, złośliwe skrzaty czy okrutne wiedźmy. A czy ktoś zastanawiał się nad postacią "złej macochy"? 

Być może wiele osób. W końcu wbrew pozorom zła macocha niekochająca pasierba lub pasierbicy w bajkach pojawia się stosunkowo często. Życie z taką "złą macochą" jest drogą przez mękę i przedsionkiem piekła w jednym. I chociaż w życiu realnym występuje, to nie zawsze wieloletnie cierpienia bądź poniżenia uwieńczone zostają happy endem. 

Mało tego, nawet kiedy życie "po życiu" nabiera barw, nieuchronnie postawa rodziców pozostawia piętno na duszy... i ciele. Przeraża? Brrr... Mnie też. 
Żyjemy w kraju prorodzinnym, ale tylko na papierze. Wbrew pozorom wszechobecnej świadomości rodziców w wychowaniu dzieci, co sama stwierdzam z zatrwożeniem, nadal istnieją tacy rodzice, których dobro ich pociech nie jest priorytetem. Skąd wiem? Bo ich znam... Ba, sama z taką osobą miałam do czynienia przez wiele lat. 

Jak określić kobietę, której dziecko woła o jedzenie, ale musi poczekać z powodu jej chwilowej przyjemności? Poczekać zostaje tu słowem delikatnie ujętym. 
Jak określić kobietę, której dziecko wstydzi się, a wręcz obawia zaprosić jakiegokolwiek przyjaciela do domu? Gdzie "obawę" połączyć można z silnym stresem. 
Pewnych zachowań i zdarzeń opisać nie sposób, aby oddać pełnię problemu. 
Jednakże sama jestem pewna, że dla mojej córki jestem gotowa zrobić wszystko... wszystko znaczy więcej niż "zakupione" dobro. 

Gęsią skórkę mam na skórze, myśląc o złych macochach. Matki jak to matki, zazwyczaj kochają swe dzieci, ale przecież obca kobieta nie ma żadnej więzi z nieswoim dzieckiem... Co nie daje jej prawa do kopiowania zachowań baśniowych wymysłów pisarzy. 

czwartek, 12 lutego 2015

Zażegnać pieluchy już czas...

... niecałkowicie jeszcze, oczywiście ;) 
Jednakowoż jako dumna mama muszę się pochwalić, iż moja córusia zaczęła korzystać z nocniczka. 

Sobota, 7 luty 2015 r.
     Dopiero co się przebudziłam i zjadłam. Dziś nie obudził mnie ani budzik mamusi, ani odgłosy szykowania się jej do pracy. Kiedy otworzyłam oczka, mamusia po prostu była i już głaskała mnie po główce, dawała buziaczki i łaskotała, zachwycona moimi minkami, uśmieszkami, rączkami, brzuszkiem... całą mną. Już też naszykowane było moje jedzonko. Swoją drogą ciekawe, skąd mamusia zawsze wie, że jestem głodna ??? 
     Ale dziś nie o tym. Była u nas ciocia, przyjechała w piątek wieczorem i została na noc. Musiałam, po prostu musiałam ją pozaczepiać. W końcu jak ktoś jest w moim domu, to powinien poczuć, że to MÓJ domem, a mamusia i tatuś nie mieszkają sami ;) Poszłam, mamusia przytrzymała mnie za rączkę, kiedy schodziłam z łóżka. Dopiero się tego uczę, a to tak wysoko... ona też nie chce, żebym spadła i zrobiła sobie krzywdę. Ciocia wstała, nie miała wyboru, ale coś przeszkadzało mi w zabawie. Mamusia wiedziała co, wzięła mnie na ręce i zabrała pampersa. 
     I wtedy poczułam, że może warto spróbować czegoś nowego... Mamusia i tatuś już od jakiegoś czasu sadzali mnie na topek, zawsze w pampersie. Pamiętam, pierwszym razem się bałam, ale oni oboje byli ze mną. Może po kilku razach warto spróbować bez pampersika ? Może będzie całkiem fajnie ? 

    Wyciągnęła przed siebie rączkę i wskazała paluszkiem na nocnik, mówiąc "to". To ? Pomyślałam, ale uznałam, że warto spróbować. Sięgnęłam po nocnik, ułożyłam go w odpowiednim dla nas miejscu, a następnie przygotowałam moje słonko. Przez głowę przeszła mi myśl: "skoro chcesz, to proszę Cię bardzo". Gdy tylko była gotowa, posadziłam ją na nocnik, a po chwili okazało się, że skutecznie ;) Moje zdumienie, a wręcz szok ciężko opisać. Tym bardziej, że dotąd znane mi dzieci zaczynały zapoznawać się z nocnikiem dopiero koło 18 miesiąca życia, jak nie później. Nie wspominając już o samodzielnym bądź chociaż chętnym korzystaniu z niego. Niesamowite! Wszyscy rodzice, którzy to przeżyli, z pewnością wiedzą, co mam na myśli. 

     Z czego ona się cieszy? Pomyślałam. Przecież ja tylko usiadłam, a gdy wstałam mamusia zaczęła bić brawo, cieszyć się, uśmiechać. Mocno mnie przytuliła do siebie, niemal krzycząc, że ładnie... pięknie... cudnie :) Chyba spróbuję jeszcze raz i sprawdzę czy będzie tak samo. Może warto, skoro mamusia tak bardzo się cieszy ? Tatuś też cały czas ma uśmiech na twarzy. "Nasza kruszynka zrobiła do nocniczka. Brawo." Zrobiła ? Co zrobiłam ? Zastanawiam się, nie bardzo wiedząc. Coś dziwnego, ale skoro mamusia z tatusiem się cieszą, to ja też. 


Co najlepsze, kochani moi, na jednym razie się nie skończyło. Nie dość, że cały dzień świętowaliśmy - w końcu tak wielkie wydarzenie miało miejsce pod naszym dachem, to w dodatku cały weekend raz za razem nasze maleństwo zaskakiwało nas niespodzianką w postaci zawartości "topka". 


Kocham to uczucie - rozpierającej dumy z własnego dziecka, niezmierzonego szczęścia i przede wszystkim... miłości. 

Pozdrawiam wszystkich szalejących z miłości do swego dziecka rodziców. 

wtorek, 10 lutego 2015

Maks jest maksymalistą...

I tak oto pragnę Wam przekazać w pierwszej kolejności wieści - nie wygrałam. 
Nie traktuję tego jednak jako porażki, a jak możliwości zdobycia nowego doświadczenia oraz pewnej wiedzy, być może przydatnej przy kolejnej okazji ;) 

Muszę przyznać, że stosunkowo często widuję w telewizji - choć i tak bardzo mało jej oglądam - reklamę z Maksem i słynnym hasłem: "Maks jest maksymalistą..."! 
I tu powinno paść wielkie "WOW!" na widok mężczyzny uprawiającego jogging z czwórką swoich pociech w wózku... Bo chociaż jest to niezwykłe osiągnięcie - jak i wszystkie kolejne ukazane w spocie reklamowym - to jednak bardziej widok ten napawa mnie przerażeniem. 

Może od razu wyjaśnię, co konkretnie wzbudza we mnie takie negatywne emocje. Przecież posiadanie dzieci jest cudowne, wspaniałe, niezwykłe i co tam jeszcze najlepszego... a co dopiero kiedy takich pociech jest więcej niż jedna. Oczywiście, zgadzam się z tym jak najbardziej. Jednakże wbrew wszelkim pozorom i publicznym ogłoszeniom, Polska do grupy krajów prorodzinnych nie należy... Nie sztuką jest również "naprodukowanie" dzieci, aby później skutecznie im wszystkiego odmawiać i skrupulatnie wyliczać wszelkie ewentualne przyjemności. Już nie wspominając sytuacji, gdy rodzic wręcz wypomina swemu potomkowi nawet to, co się dziecku po prostu należy... z urzędu ! 
Skandaliczne ? 
Przesadzone ?
O, dziwo świadkiem takiej sytuacji miałam wątpliwą przyjemność zostać, po czym wraz z mężem udaliśmy się na zakupy z owym dzieckiem, aby choć odrobinkę mogło zaznać przyjemności w życiu... 

Jak najbardziej popieram dążenie ludzi do maksymalnych osiągnięć, do granic możliwości by uzyskać jakąś korzyść, ale absolutnie nie kosztem naszych własnych dzieci... 
Być może czwórka maluchów nie przeżywała przykrości, jednak biorąc pod uwagę realia - przynajmniej te polskie - nie sądzę, aby więcej takich przypadków miało swe "szczęśliwe zakończenie". 

W końcu realnie i mocno przyziemnie patrząc, maksymalne rozmnożenie niesie za sobą maksymalne koszty... pieluch nie kupuje się już z 2-3 paczki / miesiąc, ale przynajmniej z 10... Dodajmy, że matka maluszków może nie jest farciarą i piersią też nie karmi. Co za tym idzie, biedaczka zamiast korzystać z macierzyńskiego - o ile coś takiego będzie jej przysługiwać - będzie musiała jak najszybciej szukać pracy, żeby zapewnić to i owo. 
Z całym szacunkiem dla mężczyzn - głów rodzin i żywicieli, w Polsce nie macie zbyt wielkich możliwości na wykazanie się, aby maksymalnie i ze spokojem móc biegać po ulicach pchając wózek z czwóreczką... 

Czyżbym brała pod uwagę tylko kwestie finansowe ? 
Ależ wcale nie... Kwestię szybkiego przemieszczania się z miejsce na miejsce z czwórką dzieci (nawet jeśli ktoś posiada własny samochód) też. Podobnie też myślę o samym porodzie takiej czwórki. Wiadomo, cesarka... aż nad zbyt oczywiste. Jednak jakoś nie widzę pana dającego sobie wybitnie radę z całą czwórką, domem i żoną, która przecież musi dojść do siebie... 

Maksymalnie nie zawsze znaczy lepiej... 
Lepiej, znaczy mieć wgląd na dobro naszych dzieci - obecnych i przyszłych.