Konta osobiste

wtorek, 30 grudnia 2014

Przy wigilijnym stole wraz z dzieckiem...

Witam kochani, 
Mam nadzieję, że czas świat Bożego Narodzenia upłynął Wam w równie wspaniałej atmosferze jak nam :) Osobiście uważam, że ten czas ma w sobie pewną swoistą magię, niepowtarzalny urok... Nawet dla ateistów święta Bożego Narodzenia są czasem spokoju i rodzinnej atmosfery, obecności. 
Jednak właśnie w tym czasie na myśl przyszła mi pewna refleksja. 

Święta spędziliśmy w gronie rodzinnym u teściów. Do wieczerzy zasiedliśmy razem - moja rodzina, rodzina teściów, brata mojego męża... Dorośli i dzieci przy jednym stole. Niby nic w tym niezwykłego, wszak przy świątecznym stole zasiadają wszyscy członkowie rodziny. U nas tak właśnie było, ale zdaję sobie sprawę, że nie wszędzie ten porządek ma miejsce... 

Podczas rozmów ze znajomymi, gdzie nawzajem dzieliliśmy się ze sobą opowieściami z wigilijnego wieczoru, zasłyszałam kwestię, jaka - delikatnie mówiąc - wzburzyła moja osobą. 
"Dzieci nie powinny siedzieć z dorosłymi. Przecież one maja swój świat, my swój."

Trudno zaprzeczyć tezie, iż dzieci mają własne tematy rozmów, specyficzne zainteresowania i beztroski sposób bycia. Pomimo to nie wyobrażam sobie, aby w tym właśnie szczególnym czasie moje dziecko siedziało przy oddzielnym stole, ba... w oddzielnym pomieszczeniu tylko dlatego, że ma swój własny mały świat. 

Coraz więcej mówi się o wychowywaniu w miłości, bliskości, zrozumieniu... O tolerancji błędów dziecięcych i zdroworozsądkowych metodach eliminacji niepożądanych zachowań. Tymczasem wzajemnie przekrzykując się w temacie, jakimi to jesteśmy wspaniałymi rodzicami, pomijamy coś tak istotnego jak wspólny posiłek. W takich chwilach zastanawiam się, gdzie ta radość czerpana z obecności naszego dziecka? Znika na czas kolacji wigilijnej na rzecz chwili z dorosłymi? 

Sadzanie dziecka do osobnego miejsca wraz z rówieśnikami może jest świetnym rozwiązaniem, zdającym egzamin w wypadku urodzin, gdy nasz maluch chce świętować z kolegami, ale nie podczas rodzinnych imprez. Wtedy śmiało możemy mówić o izolacji naszego dziecka. Tak, IZOLACJI... 

Nie łagodźmy tego tematu, sugerując na siłę naszemu skarbowi potrzebę przebywania z innymi dziećmi. Ono najlepiej wie, kiedy chce być oddzielone i z pewnością nie przemilczy faktu, iż właśnie wolałoby bawić się w drugim pokoju. To nie jedyna okazja w roku, gdzie może usiąść w towarzystwie rówieśników... Ale może jedyna, gdzie nasze dziecko będzie mogło zasiąść ze wszystkimi członkami rodziny do stołu. 

piątek, 19 grudnia 2014

Witam Was kochani, 

Mam świadomość, że blog nieco ostatnio wiał ciszą... jednak mam nadzieję, że ten etap został zakończony. 
Wiele mieliśmy na głowie. Przeprowadzka. Roczek naszej ukochanej córci. Wizyty u lekarza. A do tego przecież zawsze dokładane są szare obowiązki dnia codziennego. Dużo by wymieniać, a w zasadzie o każdym wydarzeniu można by wiele pisać. 
Ale pokrótce... 

Dzięki wspaniałemu losowi, który uśmiechnął się do nas w listopadzie, dziś możemy cieszyć się większym mieszkaniem na lepszych warunkach. Fakt faktem, musieliśmy zaopatrzyć je we wszelkie niezbędne meble, przewieźć wiele rzeczy, dokonać kilku napraw i przestawić nieco swój styl życia, a jednak... warto było. 
Dodatkowo nie tylko okolica wydaje się przyjaźniejsza. Ciche otoczenie, przyjaźni sąsiedzi i wiele miejsc dostępnych dla uciechy dziecka - parki, place zabaw. Zresztą uważam, że zawsze pobrzeża miasta są bardziej przyjazne dla dziecka niż gwarne, głośne centrum. 

Nasza córka też zdaje się przywyknąć do obecnych warunków. Stosunkowo szybko zaaklimatyzowała się w nowym miejscu, otoczeniu, wśród nowych ludzi. Wszak najbardziej przerażało nas jej nastawienie i zachowanie. Zmiana miejsca zamieszkania jest dość drastyczną zmianą. Jednakże, jesteśmy zadowoleni. Nasze obawy nie spełniły się, a córeczka też jest zadowolona i pełna życia. 

wtorek, 11 listopada 2014

"Zostań mamo, proszę".

Już trzy tygodnie minęły jak rozpoczęłam szkolenie, a następnie pracę w nowej firmie. Nie było łatwo budzić się niemal codziennie i wychodzić z domu bez córki na wiele godzin. Zawsze będąc w pracy myślę o moim aniołku, co robi, jak się ma i czy wszystko w porządku.

Wiedziałam też, że ta zmiana nie pozostanie bez echa. Moje dziecko bardzo mocno przeżywa każde moje wyjście z domu i wiem, że za każdym razem z niecierpliwością oczekuje mojego powrotu.

Każdego dnia budzi się wcześnie rano i przychodzi do naszego łóżka, po czym zasypia jeszcze na chwilę, wtulając swą słodką twarzyczkę we mnie. Następnie wstaje i zaczepia, zapraszając tym samym do zabawy. Podświadomie już wie, że zostało nam niewiele czasu, zanim zacznę przygotowania do wyjścia i zniknę za drzwiami na wiele godzin. Jeszcze zanim w pokoju rozbrzmi dźwięk budzika, oznajmiający, że nadszedł ten czas, ona w każdy możliwy sposób prosi o uwagę. Jakby chciała powiedzieć "Mamo, nie idź, zostań. Albo przynajmniej bądź jeszcze przez chwilę. Chociaż jedną, króciutką chwilę."

Do oczu napływają mi łzy, gdy myślami powracam do chwil, kiedy patrzę prosto w jej przepełnione smutkiem oczka. Gdy przypominam sobie, jak każdorazowo odprowadza mnie do wyjścia, wyciągając ku mnie swą małą rączkę. Jak macha, gdy niknie powoli za zamykanymi drzwiami. I jej pełne smutku oraz tęsknoty spojrzenie przed moimi oczami w drodze na przystanek, w autobusie jadąc do pracy... Smutna twarzyczka oraz wykrzywione małe usteczka mojej córeczki - mojego słoneczka, aniołka... mojego całego świata. I moment, gdy wracam. Gdy otwierając drzwi słyszę: "Zobacz kochanie, mamusia idzie". A potem śmiech i jedynie rączki wyciągnięte wysoko w moją stronę, kiedy w całym domu rozbrzmiewa jej słodki głosik wołający "mamo".

Nie zastanawiam się, nie myślę,  co mam zrobić najpierw. Wreszcie jest w moich ramionach, tuląc się z całych sił. Ale przed nami znów zaledwie chwila, zanim moje maleństwo położy się spać... a po nocy po raz kolejny każdą swoją cząstką będzie prosiło, bym została jeszcze przez chwilkę.

niedziela, 9 listopada 2014

"Seksowne" strony o dzieciach...

Kilka dni temu napotkałam na facebooku wzmiankę o publicznym fanpage'u o intrygującej nazwie - seksowne 2 -3 latki... czy jakoś tak. W pierwszej chwili pomyślałam, że nie warto zaprzątać sobie tym głowy. W mojej głowie pojawiła się myśl, że pewnie kolejna dziwna zbiorowość matek mających "hopla" na punkcie urody swych pociech postanowiła pochwalić się swoimi wystylizowanymi dziećmi publicznie.

Pomyliłam się, co dostrzegłam nieco później, zagłębiając się w temat. Początkowo po prostu przeczytałam kilka komentarzy dotyczących całej sprawy. Wtedy w mojej głowie zapaliła się ostrzegawcza, czerwona lampka, a razem z nią pojawiło się pytanie czy przypadkiem nie ma tam zdjęć Zuzi. Jak większość rodziców udostępniam zdjęcia mojego maluszka na facebooku. Nawet nie pomyślałam o ustawieniach prywatności, jakie konfigurowałam, zanim dodałam jakiekolwiek zdjęcia córki.

Mimo to w przypływie paniki oraz dziwacznych myśli,  tworzących niewiarygodne scenariusze, zaczęłam przeglądać sieć w poszukiwaniu. Szczerze mówiąc, zupełnie nie interesowało mnie, kto założył bądź adminował te wszystkie strony, których było więcej niż oczekiwałam. Nie obchodzili mnie również ludzie lubiący, komentujący czy chociaż by obserwujący te strony. Żadnego znaczenia nie miały również intencje osób, które to robiły. Nic, prócz tego, aby nie znaleźć na nich zdjęć córki.

Niektórzy pewnie po przeczytaniu tego postu pomyślą, że jestem jedną z tych wielu znieczulonych w społeczeństwie ludzi. Być może i można mnie takim mianem określić, choć wiadome - sama absolutnie się z tym nie zgadzam. Jednakże znam prawo i politykę działania portali typu facebook. Oczywiście gratuluję osobiście osobą zwycięskim w sporze facebook vs. moralność.

Jednakże moi drodzy, dużą winę za posiadanie takich zdjęć przez ludzi co najmniej nieodpowiedzialnych ponosimy my - publikujący. Sami dostarczamy wielokrotnie materiału, jaki może okazać się pożywką chorych fantazji zbytnio wybujałej wyobraźni i pożądliwości. Mogłabym tutaj zacząć prawić morały, jak ustrzec swe pociechy oraz ich wizerunek przed tak przykrymi możliwościami, lecz sądzę, iż w wystarczająco wielu miejscach jest informacja o tym, jak uważać. Ważne tylko, żebyśmy wszyscy dokonywali mądrych wyborów zarówno dla nas, jak i dla naszych pociech.

Także mnie interesuje przede wszystkim dobro mojej ukochanej córki. Nie chcę, żeby moje dziecko uważane było za "sexi" przez innych, ale chcę przede wszystkim, aby uważano ją za szczęśliwe dziecko.

piątek, 7 listopada 2014

Kroczek, kroczek, a za nimi kolejny kroczek.

Witam, 

Dziś krótko i na temat - nasza córeczka zaczęła chodzić :-) Dotąd nie sądziłam, że chodzenie, a w zasadzie pojedyncze pierwsze kroczki przynoszą tak wielką radość. Mogłabym rzec, że silne wzruszenie.


Niesamowitym jest także fakt, iż nasz mały aniołek nie zaczął od postawienia jednego czy dwóch kroczków, ale prawie dziesięciu. Toteż razem z mężem byliśmy mocno zdziwieni, a nawet zaszokowani. Naturalnie w pozytywny sposób ;-) Cieszymy się niesamowicie, aż trudno wyrazić to uczucie słowami. Jednak na pewno każdy rodzic, którego dziecko zaczęło chodzić, może z czystym sumieniem stwierdzić, że uczucie to jest mu znane.

sobota, 25 października 2014

"Nie mam pieniędzy! " - czyli o priorytetach rodziców.

Witam. 
Co prawda kolejny wpis miał zostać poświęcony aktywacji zawodowej młodych matek, jednak post nie zając i nie ucieknie. Dziś chciałabym napisać o czymś, co ostatnio bardzo mocno mnie poruszyło, a nawet wstrząsnęło.

Nie tak dawno byłam świadkiem pewnej sytuacji, która - nie ukrywam - mocno mną wzburzyła. Akcja miała miejsce w jednym z naszych osiedlowych sklepów, gdzie stosunkowo często robimy zakupy. Stałam już w kolejce do kasy, wypakowując towary z koszyka na taśmę. Tuż przede mną stała kobieta z dzieckiem około 5-6-letnim. Wiadomo jak to przy kasie, dookoła znajdowały się słodkości - zwłaszcza różnego rodzaju wafle i batony. No, a dziecko jak to na dziecko przystało poczęło głośno wołać i prosić o zakup bodaj jednego z nich. Kobieta kilkakrotnie powtórzyła, że nie ma pieniędzy, odmawiając tym samym. Żal zrobiło mi się dziecka, bo patrząc na zakupy kobiety naprawdę myślałam, że nie stać ją na batonik. Miałam już zamiar zaproponować, że kupię jakiś wafelek dla małego, kiedy kasjerka zaczęła kasować produkty wspomnianej pani, a ta dodała, że prosi jeszcze paczkę papierosów.

Boże! Myślałam, że krew mnie zaleje i ziemia pochłonie, gdy to usłyszałam! Dziecko płakało, błagając praktycznie o wafelek warty około 1 złotówki - może dwóch w porywach - a kobieta (muszę dodać, że matka) z zimną krwią odmówiła, aby tylko mieć na papierochy! Nie palę, ale z racji uzależnienia mojego męża od papierosów, wiem, że nie jest to tania przyjemność. Jednak nigdy nie zdarzyło się, aby mąż nie kupił córce choćby wafla, podczas gdy sobie funduje paczkę papierosów lub butelkę piwa od czasu do czasu. Ja rozumiem, że wszystko jest dla ludzi, ale nie kosztem DZIECI !!!

Nie milczałam wtedy, głośno krytykując kobietę. Jednak to nie koniec i zaznaczę, iż pominę tutaj stosunkowo bezczelną reakcję tej pani. Myślałam, że takie sytuacje raczej nie mają miejsca i byłam świadkiem jakiegoś wyjątkowego zjawiska, ale od tamtej pory - z pewnością znacznie bardziej wyczulona na tego typu postępowanie - zaobserwowałam podobnych zachowań multum. Osobiście jestem przerażona, że rodzic gotów jest odmówić dziecku (nie mam na myśli przekarmionych i otyłych dzieci żywionych przede wszystkim słodkościami i fast food'em), aby samemu móc się zadowolić... 

Kiedyś podobna sytuacja była nie do pomyślenia, a przynajmniej ja nie zetknęłam się z czymś podobnym. Dawniej rodzic był w stanie odjąć sobie kromkę chleba i nic nie jeść cały dzień, aby tylko dziecko miało pełny żołądek i nie głodowało. Zastanawia mnie aż, jak postąpiliby ci rodzice, gdyby mieli dokonać wyboru - zje dziecko albo oni... Szczerze mówiąc, nie jestem pewna czy chcę znać odpowiedź.

czwartek, 23 października 2014

Powrót do pracy nieunikniony.

Witam. 
Wiem, jak również zdaję sobie sprawę z mojej ostatniej absencji na blogu. Pragnę z góry zastrzec i zaznaczyć, iż nie został on ani opuszczony, ani też zapomniany. Nadal będę zaglądać, odnotowywać własne przemyślenia, obserwacje oraz przeżycia. Nie zawieszam prac dotyczących tej twórczości, gdyż dotyczy ona tego, co najważniejsze - mojej córki. Być może w przyszłości także innych dzieci... 

Natomiast już wyjaśniam powód mniejszej aktywności i rzadszego publikowania kolejnych postów. Chcąc czy nie chcąc, musiałam wrócić do pracy. Tak, tak, spotkałam się już z opiniami pełnymi oburzenia. No, bo przecież od urodzenia mojej cudownej córeczki pracowałam. Owszem, wykonywałam prace związane z opieką nad domem oraz przede wszystkim nad dzieckiem. Jednak mam tu na myśli pracę zarobkową... No, i oczywiście oburzenie otoczenia nie dotyczyło tylko sformułowania bądź określenia. Niestety...

Nie mało też nasłuchałam się pretensji kierowanych do mnie odnośnie mojej pracy. Momentami miałam wrażenie - którego z resztą nie jestem w stanie wciąż się wyzbyć - że jestem postrzegana jako wyrodna matka materialistka, która bez skrupułów porzuca swoje dziecko. Niestety lub -stety nie przesadzam w tej chwili, ponieważ takie stwierdzenia padły bezpośrednio i praktycznie bez owijania w bawełnę. Jak pisałam niedawno w innym poście, nie znoszę oceniać innych, ale milczeć też nie mogę, kiedy co poniektórzy robią ze mnie potwora. Zwłaszcza jeśli są to osoby, które same nie "pobrudziły" sobie rąk pracą.

Oczywiście, fajnie byłoby móc zostać z córką w domu i nic nie robić, tylko czekać, aż inni zrobią i podadzą to lub owo na złotej tacy. Super. Nie martwić się absolutnie o nic, aczkolwiek nie należę do grupy celebrytek, które stać na wszystko. Nie, należę do większej części społeczeństwa polskiego, gdzie potrzeby przewyższają znacznie zarobki oraz możliwości. 

Nie chcę zastanawiać się, jak zawiązać koniec z końcem, aby przeżyć od 10-tego do 9-tego kolejnego miesiąca. Nie chcę też, żeby moje dziecko musiało zastanawiać się kiedykolwiek nad tym czy może bodajby zapytać o drobne na jakieś wafle itp. Niejednokrotnie spotykałam ludzi odmawiających dzieciom czegokolwiek i wszystkiego jednocześnie, tłumacząc się przy tym brakiem pieniędzy. Nie wnikam, jak to naprawdę było z posiadaniem przez nich tych pieniędzy - nie moja broszka - lecz nie chcę, aby mojemu dziecku kiedyś czegoś zabrakło. 

Niestety wszystko kosztuje, a życie jest coraz droższe. Cały paradoks polega na czysto teoretycznym zachęcaniu ludzi do posiadania potomstwa i zerom zaangażowaniu państwa w pomoc im - nie mam na myśli żerowania na zasiłku. Znam całą masę rodzin, gdzie oboje rodziców niemal cały swój dostępny czas poświęca na pracę, aby wyżywić rodzinę - tu przede wszystkim myślę o dzieciach - a mimo to wcale nie jest im łatwiej. 
Gdzie tu wspomnieć o fakcie, że każda najmniejsza rzeczy bądź produkt czy usługa - wszystko to trzeba zakupić zazwyczaj ciężko zarobionymi pieniędzmi. 

Wbrew opinii niektórych osób nie idę do pracy z własnych pobudek, ambicji i innych takich. Idę, ażeby moja córka miała w życiu nie tylko lepszy start, ale by całe jej życie było jednym wielkim spełnieniem. 

Być może następny post poświęcę nieco tematowi, z jakim zetknęłam się w ostatnim czasie nieco bliżej niż dotychczas - aktywacja zawodowa młodych mam, które najczęściej powracają na rynek pracy po świeżo zakończonym urlopie macierzyńskim (pół- lub rocznym). 

środa, 22 października 2014

Nie ma idealnych matek... tak jak i ja.

Przyznać muszę, iż od dawna zdarza mi się obserwować matki dzieci w różnym przedziale wiekowym. Nie próbuję ich oceniać - nie znoszę oceniania ludzi bez względu na punkt odniesienia. Jednak przyznaję... obserwuję i to bardzo uważnie.

Możliwe iż ma to związek z moją matką i dzieciństwem. Dzieciństwem dalekim od udanego, o idealnym nawet nie wspominając. To nie tak, że nie kocham matki. Kocham, choć mam wrażenie że to nie łatwe... w jej przypadku. Może właśnie dlatego że było, jak było, podświadomie szukałam idealnego wzorca matki wśród mam koleżanek, ciotek, a z czasem nawet własnych znajomych, które urodziły dziecko.


Zawsze, kiedy przekonana byłam o plusach którejś z nich... Zawsze, gdy dostrzegałam ich wspaniałe rozwiązania problemowych sytuacji... Zawsze, jak gotowa byłam wypowiadać się o którejś z takich mam w superlatywach... Jakimś dziwnym sposobem właśnie wtedy dostrzegałam ich błąd niczym grubą, czarną krechę przekreślającą dotąd nieskażoną przestrzeń.

Nie, nie przekreślającą macierzyńskie sukcesy tych osób,  absolutnie nie.

Sama też z każdym dniem zyskuję świadomość, że daleko mi do ideału. Nie biję córki, nie stosuję klapsów (pomijając kwestię, że są formą bicia). Staram się nie krzyczeć, kiedy kolejny raz Zuza robi coś, czego robić nie powinna. Jednak mimo to nie jestem idealną wobec niej. Poświęcam jej czas w pełni, zapełnia każdą kolejną chwilę mego życia, lecz nie jestem idealna. Staram się, aby prócz zabawy nabyła także inne umiejętności- motoryczne, psychiczne, edukacyjne, jednak wciąż brakuje mi do ideału. Dokładam starań, chcąc wpoić w nią ludzkie cechy- by dla człowieka była człowiekiem.

Nie staram się pomimo tego wszystkiego dorównać bodajby wyobrażeniu o ideale. Chcę, aby kiedyś moja, malutka dziś, córeczka uznała, że w jej przekonaniu byłam i jestem najlepszą matką.

sobota, 20 września 2014

Tato, mamo ja Was widzę - mały obserwator...

Nie tak dawno nasza córcia skończyła 9 miesięcy, co było dla nas - wbrew pozorom - wielkim przeżyciem. Napłynęły wspomnienia, niczym fala tsunami, kiedy to razem robiliśmy test ciążowy i ujrzeliśmy cudne dwie kreseczki - początek nowego, wspaniałego życia... 
Ach, ten czas pędzi. Ale dziś nie o tym :)

Zauważyliśmy ostatnio - oboje z mężem - pewną niezwykłą rzecz. Nasza córka nie tylko obserwuje nas i nasze zachowanie - co w zasadzie nie jest odkryciem - ale również nasze wzajemne relacje. 
l
Jeśli chodzi o nas... jesteśmy raczej spokojnymi, poukładanymi ludźmi, którzy starają się wzajemnie rozumieć i spełniać swe potrzeby. Raczej nie zdarza się nam kłócić, nawet jeśli mamy odmienne zdania w danym temacie, więc nawet podniesione głosy są u nas rzadkością. 
Zdarza się jednak, iż mamy ochotę na małe wygłupy... wiadomo, łaskotki i inne taki ;) 

Właśnie podczas jednej z takich sytuacji zauważyliśmy, że nasze dziecko reaguje w dość nietypowy sposób. Naznaczę Wam po części nieco sytuację, która miała wtedy miejsce. 
Córcia bawiła się spokojnie na dywanie zabawkami - gryzła, grzechotała i inne takie. Wiadomo. Natomiast my siedzieliśmy sobie na kanapie, najzwyczajniej w świecie odpoczywając. W pewnym momencie od "szturchnięcia" do "szturchnięcia" zaczęliśmy się wygłupiać. Mąż łaskotał mnie, a ja naturalnie - jak każda osoba łaskotana - piszczałam i krzyczałam, tarzając się jednocześnie ze śmiechu ;)

Dopóki głośno się śmiałam, wszystko zdawało się być ok. Córcia - bardziej zainteresowana nami niż zabawkami - przyglądała się, praktycznie nie odrywając wzroku z otwartą buźką. Jednak w chwili, gdy śmiać się przestałam i poprzestałam chwilowo na piskach oraz prośbach o przestanie, córcia o dziwo zaczęła płakać, a jej minka zdecydowanie zmieniła charakter. 

Zdziwieni od razu skupiliśmy uwagę na niej, lecz również ciekawi powodu, co jakiś czas próbowaliśmy znów "zaszaleć". Ilekroć ja się śmiałam, ona również była zadowolona i leciutko wyginała małe usteczka w uśmiechu. Jednak za każdym razem, gdy piszczałam, mała zaczynała płakać. 

Szczerze mówiąc, nie wiemy oboje skąd u niej takie zachowanie. Może jakiś naturalny odruch "obronny" ? Nie wiem i ciężko nam stwierdzić. Jednak jedno jest pewne i nie pozostawia wątpliwości... Nasze zachowania jako rodziców między sobą nie pozostają bez echa. Nasza córcia bacznie nas obserwuje i reaguje natychmiast, gdy uzna, że coś jest nie tak i nie do końca podoba się mamie lub tacie ;) 

poniedziałek, 8 września 2014

Szkoło, szkoło...

Co prawda początek roku szkolnego miał miejsce w zeszły poniedziałek, jestem jednak pewna, iż wystarczająco dużo postów ukazało się z tego powodu. Niektóre opisują przeżycia oraz obawy rodziców, których pociechy zaczęły naukę, inne z kolei skupiały uwagę na dzieciach, a jednocześnie uczniach. 

Lecz nie początek ma największe znaczenie, ale to co w trakcie, a zwłaszcza na końcu. 

Osobiście nie jestem mamą żadnego ucznia czy wychowanka, choć i mnie to czeka ;-) Aczkolwiek mam kontakt z wieloma uczęszczającymi do przeróżnych szkół - a nawet przedszkoli - dziećmi. Zwłaszcza wśród rodziny mojej bądź męża.

Pamiętam słowa siostrzeńca męża, który w tym roku rozpoczął nowy mały - a zarazem wielki - etap swej edukacji. Mianowicie rozpoczął czwartą klasę, także w jego dotąd zarysie formy edukacji wiele nastąpiło zmian. Przede wszystkim zajęć nie prowadzi już tylko jedna pani, ale każdy przedmiot wykłada inny nauczyciel. Jednak wracając do sedna - przed rozpoczęciem roku szkolnego powiedział, że najgorszy będzie koniec roku, bo wtedy trzeba się najwięcej uczyć...

Zastanowiło mnie to nieco, gdyż od małego uczyłam się systematyczności. I nie chodzi tu tylko o codzienne odrabianie prac domowych, ale naukę. O wiele łatwiej przygotować się do sprawdzianu, jeżeli każdego dnia dziecko / uczeń powtórzy bieżący materiał. Wiem i zdaję sobie z tego sprawę, iż nie jest to najbardziej pasjonujące zajęcie, a już tym bardziej nie pociągające. Zwłaszcza jeżeli przed dzieckiem rozciąga się perspektywa gry na komputerze czy ciekawy program w tv.

Dlatego jest to kwestia szczególnego poświęcenia rodziców, lecz jednocześnie systematycznej, czasem wieloletniej pracy, aby wyuczyć nawyk powtarzania materiału i zdobytych wiadomości. Nie tylko nam jako rodzicom będzie łatwiej w późniejszym czasie zachęcić dzieci do nauki, ale przede wszystkim samym dzieciom.



Fakt, dopiero minął tydzień szkoły, ale część materiału została już przedstawiona. Z każdym kolejnym dniem wcale nie będzie mniej do nauki a więcej, aż w pewnym momencie zapamiętanie i opanowanie materiału okaże się czymś wręcz niemożliwym.

A wystarczy nieco więcej czasu i uwagi poświęcić dziecku, aby w przyszłości było mu łatwiej...

sobota, 6 września 2014

Children see, Children do... czyli cała prawda o rodzicach!

Jakiś czas temu napotkałam w sieci na interesujący filmik przewodniczący kampanii "Children see, Children do". Dla nieznających języka angielskiego dosłownie przetłumaczone hasło kampanii brzmi: "Dziecko widzi, Dziecko robi".

Mnie osobiście zaintrygowało już samo hasło, co nie często mi się zdarza. Z zaciekawieniem obejrzałam krótki filmik, a następnie po chwili spokojnej refleksji przyznałam, iż jest to wersja przedstawiona w dość "wstrząsowy" sposób. Idealnie mógłby sprawować swą funkcję w terapii szokowej, ażeby uświadomić rodziców oraz innych prawnych opiekunów dziecka, że ten mały człowiek dokładnie powiela ich postępowanie. Małe dziecko jest niczym zwierciadlane odbicie swego opiekuna. 


Wprawdzie w filmie przedstawione są często skrajne sytuacje, jak dziecko palące papierosa czy te unoszące malutką piąstkę na swoją matkę. Jednakże nie wykluczone, że taki 7- bądź 8-latek będący świadkiem codziennej przemocy ojca wobec matki, gdy dorośnie również swe emocje ukierunkuje w agresję, której ofiarami zostanie jego partnerka oraz dzieci. 

Powinniśmy pamiętać, że choć nie zawsze jesteśmy w stanie zrozumieć dziecko, o tyle ono zawsze będzie potrafiło przejąć i wdrążyć w swe postępowanie zachowania przez nas, rodziców, mu przekazywane. I choć nie zawsze niewłaściwe zachowanie dziecka ma swoje źródło w obserwacji rodziców, o tyle niestety przypadków dokładnego odwzorowywania jest zdecydowanie znacznie więcej. Jako pedagog z wykształcenia na podstawie własnych obserwacji mogę stwierdzić, iż niejednokrotnie dziecko przeklinające lub agresywne powiela zachowania wpojone mu - przypadkiem bądź celowo - przez najbliższych mu rodziców/ opiekunów/ wychowawców życia. 

Dlatego czasem widząc niesfornego malucha, warto przystanąć i zastanowić się. Może uderzenie kolegi/ koleżanki jest tylko incydentem, ale również możliwe, iż jest to efekt długich obserwacji ojca czy matki.

Oczywiście sama nie jestem idealnym rodzicem. 
Ciągle się uczę, jak postępować z moim dzieckiem i w jaki sposób reagować na dane zachowanie. 
Jednakże mam świadomość tego, że wszystko co moja córka zobaczy w domu - u mnie i męża - będzie miało ogromny wpływ w jej dalszym, dorosłym życiu, a następnie przynosiło skutki nie tylko jej, ale również naszych błędów... 

Nie bez powodu mawia się: 
"Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci." 
Również dorośli dziś ludzie - nieraz nieświadomie - wskazują niejednokrotnie na efekt wychowania, jakiego doświadczyli od swoich rodziców, tłumacząc chociażby bicie własnych dzieci... "mnie też bito i żyję" lub "wyszedłem na ludzi" jest niczym innym, a tylko potwierdzeniem tezy: 
Dziecko WIDZI, dziecko ROBI !!!

czwartek, 28 sierpnia 2014

Kolczyki - decyzja rodziców, rodziny czy dziecka?

Temat kolczyków i przekłucia uszu naszej małej Zuzi od dawna towarzyszy naszej rodzinie.W zasadzie od czasu ciąży wiedziałam, że prędzej czy później przyjdzie mi zmierzyć się z pewnymi tematami. Jednak nie przypuszczałam, iż okaże się to aż tak szybko. Wszystko jednakże rozpoczął prezent, jaki nasza mała córcia otrzymała na chrzciny- piękna para kolczyków. 

Od tamtej pory co rusz razem z mężem zastanawiamy się, kiedy nastanie najbardziej odpowiedni czas, aby przekłuć uszka córce. Po długich naradach uznaliśmy, że najlepszym czasem będzie świętowanie pierwszych urodzin malutkiej. W teorii pomysł ten wyglądał bardzo dobrze. Mała bardzo szybko powinna przyzwyczaić się do dodatkowej biżuterii.  Ponad to świętowanie pierwszych urodzin również zdaje się idealnym terminem do sprawienia takiej przyjemności
 I - nie ukrywam - rozwiązany zostałby problem ze wspaniałomyślnymi darczyńcami prezentu. Zwłaszcza jeśli o ciotkę chodzi,  gdyż ona najbardziej naciska. 

Jednakże wczoraj natknęłam się na bardzo interesujący artykuł opisujący możliwe powikłania i skutki tak wczesnego przekłuwania uszu u dzieci. W tym też momencie zapaliła mi się czerwona lampka. 

Polscy naukowcy ostrzegają: kolczyki szkodzą dzieciom 

Jasno wynika z niego, iż w późniejszym czasie u dziecka może wystąpić alergia na niektóre produkty spożywcze czy biżuteria. Dziać może się tak, dlatego iż kolczyki - w zasadzie jako jedyny element biżuterii - mają bezpośredni kontakt z układem immunologicznym człowieka. 

Razem z mężem nie chcemy przecież skrzywdzić dziecka. Nasze tak zwane widzimisię nie może kolidować w żaden sposób z dobrem dziecka bez względu na nasz punkt patrzenia czy chociażby naciski członków rodziny jak siostra, szwagierka czy teściowa. 

Kochani rodzice. Jeśli dla Was także najważniejsze jest dobro Waszego dziecka, nie podejmujcie pochopnych decyzji o tym czy o tamtym zabiegu kosmetycznym. A już przede wszystkim dowiedzcie się,  jakie skutki mogą przynieść takie działania.  

niedziela, 17 sierpnia 2014

Ząbkowanie wielką bitwą małego dziecka...

Ostatnio moje myśli krąży wokół wszystkiego prócz bloga, lecz nie zamierzam go zaniedbywać. Po prostu codzienne obowiązki nie zawsze pozwalają skupic się choć przez moment na zajęciu innym, dodatkowym, nieobowiązkowym... Ciężko też czasami sklecić swoje rozbiegane myśli w konkretne zdania o określonej tematyce. 
Zwłaszcza gdy do tej całej rutynowej i nierutynowej codzienności dołącza zmęczenie. 

O, tak... zmęczenie. 
Ostatnio mielismy cięższy czas związany bardzo mocno z ząbkowaniem, które nasza córcia przechodziła ostatnio niezwykle boleśnie. 
Za dnia swędzace oraz mocno popuchnięte dziąsełka ie dawały sie we znaki aż tak bardzo jak w nocy. Zuzia miała nie tylko problem z zasypianiem - co czasem stanowiło męczarnie dla niej i dla nas - ale także z jedzeniem czy trzymaniem czegokolwiek w buzi. To ostatnie może wydawać się najmniejszym problemem, bo i niby co takie dziecko miało by trzymać w buźce - spytają co poniektórzy. A jednak... 
Pamiętać trzeba, że właśnie taki malec w buzi trzymać może wiele począwszy od smoczka i jedzenia, a zakończywszy na chociażby zabawkach. W końcu takie dziecko właśnie między innymi przez włożenie przedmiotu do buzi poznaje świat. 
Co zaś tyczyło się nocy oraz nocnego spania również nie należało to do prostych czynności. Jeśli już po wielu próbach udało nam się uspokoić Zuzię i uciszyć jej płacz, po zaśnięciu przysypiała ona około pół godziny do godziny czasu, a następnie wszystkie czynności rozpoczynaliśmy na nowo. 

Najgorszym jednak pozostawała świadomość, że nasze dziecko cierpi tak bardzo, a my nie jesteśmy zdolni ukoić tego bólu. Próbowaliśmy stosować żele na dziąsełka, lecz niewiele one dawały. Po licznych próbach ustaliliśmy, że jakikolwiek efekt odnosi syrop przeciwbólowy, jednakże i tu pojawiał się kłopot przy jego aplikacji. Bowiem podawany jest on doustnie - jak zresztą każdy syrop - zaś każdy przedmiot w ustach stanowił problem. 

Jednak mimo wszystko daliśmy radę, ale to nie nasze zwycięstwo tylko Zuzi.

wtorek, 5 sierpnia 2014

Nie zamykaj dziecka w "bańce" - pozwól mu żyć!

Dziecko dla dobrego i wręcz prawidłowego rozwoju potrzebuje bodżców. I to wszelkiego rodzaju. Potrzebuje dotknąć, usłyszeć, zobaczyć, powąchać, a nawet posmakować. 
Nie twierdzę, aby małemu dziecku dawać np. do jedzenia ciężkostrawną fasolę. Mam na myśli zapewnianie dziecku bezpiecznych wrażeń oraz odczuć. 
Bezpiecznych nie znaczy też przesadnego zamykania w bańce, gdyż takie działania mogą spowodować, że bańka w pewnym czasie pęknie, pozostawiając wyłącznie szkodę. 

Pamiętam, jak z córeczką wychodziłyśmy ze szpitala tydzień po jej narodzinach.
Była zima, śnieżek prószył przyjemnie ochładzając skórę. Lecz ani temperatura ani ogólne warunki nie sprzyjały dzieciom. Jednakże nie było wyjścia, jak przemieścić w jakiś sposób córeczkę ze szpitala... 

Szczerze mówiąc, widząc dziś, jaka jest zahartowana, nie żałuję tych zimowych spacerów czy chociażby pluszowych zabaweczek, na których przecież w sposób - ponoć - wzmożony osiadają roztocza. 

Dowiedziałam się, że moja mała bratanica przebywa w szpitalu z zapaleniem płuc oraz migdałów. Owszem, przykro mi z tego powodu, choć nie mam z nią kontaktu. Jednakże jest to dopiero roczne dziecko. 
Aczkolwiek znam postępowanie jej rodziców, będące aż do przesady "idealną bańka ochronną". 

Dziecko nie może bawić się pluszowymi zabawkami z powodu obecności roztoczy. 
Dziecko nie może jeść nic poza mlekiem - naturalnym / modyfikowanym - przez znaczny okres czasu. Wszystko inne może uczulać. 
Dziecko nie może mieć kontaktu ze zwierzętami, bo to sierść albo innego typu zarazki. 
Wszystko z czym dziecko ma kontakt musi zostać dokładnie wymyte, a najlepiej wyparzone. 
Pampersy najlepiej zmieniać co godzinę, żeby pupcia nie była obszczypana...

Te i im podobne stwierdzenia nie raz i nie dwa razy można było usłyszeć od zarówno mojego brata, jak i jego partnerki. Cóż, gdyby miał może większe pojęcie o dzieciach, wiedziałby, że dzieciom POTRZEBNE SĄ BODŹCE. 
Ilu z nas jadło jakieś dziwne rzeczy będąc małym dzieckiem ? Komu zdarzyło się zjeść odrobinę piasku, błota czy nawet małych robaczków chodzących po ziemi ? Kto będąc dzieckiem wychowywał się w otoczeniu psa, kota bądź innego zwierzaka ? 

Moja dziecko z pewnością zjadło już co nieco piasku bawiąc się w piaskownicy. 
Każdy przedmiot, jaki tylko ląduje w jej dłoniach, bierze natychmiast do ust i nie ma dla niej znaczenia czy jest to wafelek, czy może klocek lub pluszowy miś. 
Może nie na co dzień, ale jednak ma ona kontakt ze zwierzętami. 

I w zasadzie wiele innych rzeczy mogłabym wymienić, przed którymi teoretycznie trzeba "chronić" dziecko, ale kochani...  pamiętajcie, że ochrona przed wszelkimi bakteriami prędzej czy później wyjdzie nam bokiem. Dziecko nie będzie wiecznie w utworzonej przez swych rodziców bańce. Przychodzi czas, gdy pasowałoby wybrać się z maluszkiem na spacer, na plac zabaw, a z czasem nasze dziecko będzie przebywało większość czasu w otoczeniu innych dzieci, które z pewnością pochodzą z różnych rodzin, środowisk i w różny sposób były wychowywane.

Kochani rodzice, nie dajcie się zwariować wszelkim nakazom i zakazom. 
Dziecko jest dzieckiem i bodźców potrzebuje niczym człowiek powietrza. 

niedziela, 27 lipca 2014

Chwile we dwie... :-)

Kolejny piękny i słoneczny dzień.
Wspaniała niedziela. Gorąca, a wręcz upalna, choć z lekkimi powiewami wietrzyka. Niemalże idealnie będzie udać się na spacerek - zwłaszcza że w pobliżu organizowany jest festyn. A też chętnie małutka Zuzia skorzysta ze świeżego powietrza. 

Jednakże póki słońce świeci jeszcze zbyt mocno, a temperatura osiąga nadal za wysoki pułap, obie cieszymy się swoją obecnościom w domu. Korzystając z dobrodziejstw techniki obie chłodzimy ciałka przy włączonym wentylatorze :-) 
Obie zajadamy ciastko z czekoladką i też obie mamy rozweselone buzie. 
Obie siedząc na dywanie w pokoju, bawimy się zabawkami. 
Obie... czekając na powrót męża do domu...



Niesamowitym okazują się chwile poświęcone córce. Widok jej roześmianej buźki... Kiedy szczęśliwa swymi drobnymi rączkami bije brawo... Gdy mówi i opowiada ważne dla niej rzeczy w swym dziecięcym języku... Jak głośno woła "mamo", chcąc zwrócic moją uwagę. 
I ta więź utworzona pomiędzy nami, a rozwijająca się w każdej kolejnej sekundzie coraz bardziej.
Prawdziwe oderwanie od rzeczywistości, zapomnienie o kłopotach oraz zmartwieniach dnia codziennego. 

Ja i moja - wciąż - mała córcia :-) :-* 


sobota, 26 lipca 2014

Kucyś

Patrząc na mojego małego aniołka, rozpiera mnie duma. Zuzia jest nie tylko śliczna, ale również z każdym kolejnym dniem rozwija się coraz bardziej i coraz więcej potrafi. 
Jeszcze niedawno była malutkim dzieciątkiem, a dziś nie tylko siedzi samodzielnie, raczkuje (w końcu w przód zamiast do tyłu), a nawet wstaje :) 

Ponad to ta mała - "duża" panienka już zaczyna wkraczać w świat strojenia się ;)
Oj, nie mam na myśli makijażu, przebieranek i innych dziwacznych wypaczeń mających miejsce w wyborach małej miss wszelakiego rodzaju... O, nie. 
Mam na myśli pierwszą nową fryzurkę - kucyk :)
Malutka gumeczka do włosów po raz pierwszy związała u góry główki gęste włoski mojej córeczki. Kolejne wspomnienie warte zapamiętania - jej zdziwiona twarzyczka, kiedy ją czesałam :) 

Zupełnie jakby się zastanawiała, czym jest trzymana przeze mnie w ręce szczotka, po co mi ona i do czego to coś wogóle służy ;-) 

niedziela, 13 lipca 2014

"Cała Polska czyta dzieciom" i ja też...

W zasadzie od zawsze podobała mi się nie tylko nazwa tej kampanii, ale również jej idea przekazywana rodzicom dzieciaczków w różnym wieku. 
Możliwe, że kampania przypadła mi tak bardzo do gustu, ponieważ sama tworzę teksty. Być może stało się tak dlatego, bo dzięki zachęceniom i wysiłkom moich rodziców czytałam samodzielnie książki w wieku 7 lat. 
A może po prostu uważam, że właśnie w tym jest sens. 

Nie trzeba udowadniać, że czytanie książek dzieciom wspomaga ich rozwój w wielu dziedzinach - od mowy poprzez uczucia aż do rozbudowania wyobraźni. 

A propo wyobraźni... Naprawdę bardzo smutno mi, kiedy widzę dziecko nie potrafiące wyobrazić sobie najprostszej rzeczy. Już nawet w szkole w klasach nauczania początkowego nasze maluchy nieraz za zadanie otrzymują opisanie tego czy owego wydarzenia bądź spisanie własnej historii i wtedy... pustka. Kartka pozostaje dokładnie tak samo biała jak na początku aż do momentu, gdy wkracza któreś z rodziców. 
Perspektywa przyszłości bez wyobraźni jest wprost przerażająca. 

Równie przerażające są dzieci z problemami emocjonalnymi. 
Nie zaprzeczam, iż przyczyną takich problemów mogą być rozmaite czynniki, lecz bez wątpienia jednym z nich jest brak styczności ze słowem pisanym. 
Dzieci nie czytają, a też często nie są nawet zachęcane do tego, a przecież zarówno książki, jak i wiersze wzbudzają wiele emocji. Ponad to ukazują pewne sytuacje oraz relacje występujące pomiędzy ludźmi - przyjaciółmi, członkami rodziny itp.

Oczywiście czytanie rozwija również mowę - zwłaszcza u małych dzieci. U starszych za to rozbudowuje słownictwo. Już pomijając fakt, iż czytające dzieci (a nawet te śledzące tekst) mimowolnie zapamiętują pisownie rozmaitych wyrazów. 

Osobiście bardzo zachęcam do czytania dzieciom W KAŻDYM WIEKU. 
Naszej Zuzi naturalnie również czytamy, chociaż ktoś mógłby powiedzieć, że ma ona dopiero 7 miesięcy. Jednak my czytamy i robimy to od pierwszego tygodnia życia naszego maleństwa :) 

poniedziałek, 7 lipca 2014

"Nie biję!" co nie znaczy "nie kocham"

Ostatnio coraz częściej natykam się na temat przemocy wobec dzieci. Słyszę o tym w rozmowach, czytam w gazetach i innych publikacjach, a ostatnio nawet natknęłam się na akcję na facebook'u, którą osobiście popieram. 



Nie biję, co nie znaczy, że nie kocham swojego dziecka. Wręcz przeciwnie, nie biję córki, ponieważ kocham ją nad życie. Dlatego też uważam, co więcej GŁĘBOKO WIERZĘ,
że miłością jestem w stanie właściwie ją wychować - nauczyć właściwych zachowań oraz unikania tych złych.

Mam świadomość, że znajdą się osoby o innych poglądach na wychowanie, aczkolwiek zachęcam ich do przemyślenia sprawy. Bicie dziecka - nawet w formie klapsów wychowawczych - nie wnosi w jego życie nic poza upokorzeniem. Bardzo często dzieci też zaczynają tłamsić swoje uczucia, na czym w późniejszym czasie cierpi również relacja rodzic-dziecko. Natomiast samo tłamszenie uczuć znajduje swe odbicie w zmianach psychiki, a razem z tym osobowości małego człowieka. 

Już po moim wcześniejszym poście http://pamietnikmlodejmatki.blogspot.com/2014/06/wreszcie-mam-chwilke-dla-siebie.html , gdzie wyraźnie na jego początku zaznaczyłam, że są to tylko ogólne przemyślenia, otrzymałam sporo wiadomości od znajomych. Jedni z nich w pełni popierali moje stanowisko zawarte we wpisie, inni przeciwnie. Dlatego prostując bądź jak kto woli rozwijając nieco przemyślenia, postanowiłam opublikować kolejny post poruszający ten temat.

W niektórych wiadomościach, jak nie trudno się domyślić z przeciwnym stanowiskiem, zarzucano mi, że "łatwo mi mówić, kiedy mam tylko jedno półroczne dziecko i wszystko przede mną". Cóż, nie zaprzeczam. Jestem matką wyłącznie lekko ponad półrocznej dziewczynki, ale z dziećmi do czynienia mam od co najmniej 10 lat i mimo różnych sytuacji oraz zachowań dzieci nigdy żadnemu nie wymierzyłam tzw. klapsa. Nie zrobiłam tego ani w przypływie emocji, ani tym bardziej "na chłodno". Posługując się więc nawet najprostszą logiką, nasuwa się pytanie - czemu skoro nie uderzyłam obcego dziecka, miałabym bić własne, które jest sensem całego mojego życia? 

Naturalnie nie potępiam żadnego rodzica. POTĘPIAM ZACHOWANIE, a to ogromna różnica. Nie twierdzę, że ta matka bądź ten ojciec jest zła/-y, a tamci odwrotnie. Nie stawiam też nikogo za przykład "wspaniałej i nieskazitelnej postawy rodzicielskiej" - sama nie jestem ideałem i zdaję sobie sprawę, że wiele muszę się jeszcze nauczyć, aby moje dziecko mogło szczęśliwie spędzić swoje dzieciństwo, korzystając przy tym na poczet przyszłego, dorosłego życia jak najwięcej. 

W pełni też zgodzę się z twierdzeniem, że nie tylko fizyczne uderzenie, szturchnięcie, szarpnięcie itp. jest formą przemocy. Ja za przykład podałam znany wszystkim klaps, jednakże nie można też bagatelizować zjawiska poniżania dziecka, występującego w przeróżnych formach - wyzywania, ośmieszania, niewłaściwego wytykania błędów, wyśmiewania i innych. 

Pisałam o tym również wcześniej, ale powtórzę ponownie : 
JEST WIELE INNYCH SPOSOBÓW NA WSKAZANIE DZIECKU WŁAŚCIWEGO POSTĘPOWANIA. 
Bynajmniej nie trzeba go przy tym krzywdzić. 

Najprawdopodobniej w kolejnych postach bardziej rozwinę tematy wynikające z tego pozornie krótkiego i prostego, opisując własne przemyślenia w tychże kwestiach. 
Jednakże już teraz wszystkich rodziców zachęcam do przemyślenia własnego postępowania wobec swych pociech, bowiem jestem przekonana o Waszej miłości do nich. 

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Dla TATY

23 CZERWCA = Dzień Ojca !!! :)

Wszystkiego najlepszego wszystkim szczęśliwym panom posiadającym dzieci :)
Oby były one Waszym największym skarbem, godnym chlubienia się w każdym czasie :) 
Aby były nie tylko źródłem pociechy, ale także wsparciem :) 
Żeby ich obecność w Waszym życiu zawsze stanowiła iskierkę, dzięki której będziecie chcieli więcej, więcej i więcej... ich obecności, ich uśmiechu, a nawet tych przelotnych spojrzeń wypełnionych błogością :) 


Sądzę, że życzenia te mogę przekazać również w imieniu mojej córeczki Zuzanny mojemu ukochanemu mężczyźnie oraz jej tatusiowi :) 

niedziela, 22 czerwca 2014

P. Zawadzka

Szperając ostatnio nieco w internecie w poszukiwaniu ciekawych artykułów, przypadkiem natrafiłam na blog prowadzony - najprawdopodobniej - przez p. Dorotę Zawadzką. 
Z czystej ciekawości postanowiłam przeczytać kilka artykułów zamieszczonych na łamach tego bloga. 

Dla osób nie znających postaci p. Zawadzkiej, nieco ją przybliżę. 
Z wykształcenia jest pedagogiem oraz psychologiem rozwojowym. Stosowane, a nawet wyznawane przez nią metody pracy z dzieckiem oraz rodziną można zaobserwować w programie "Superniania", który niegdyś był emitowany na antenie TVN. 
Osobiście nie darzę tejże pani jakąś wyjątkową sympatią, choć przyznaję, iż nie miałam przyjemności poznać jej osobiście. 

Nie mniej jednak z czystym sumieniem pragnę polecić odwiedzenie prowadzonej przez nią strony: NA TEMAT .

Jak wspomniałam już nieco wyżej, osobiście zapoznałam się z wybranymi wpisami. Owszem, nie interesuje mnie, jakie przeżycia miała p. Zawadzka z dziennikarzami itp., jednak uważam, że można znaleźć ciekawe i pouczające wpisy dotyczące dzieci, młodzieży oraz rodziny. 
Sama niektóre z nich czytałam z zapartym tchem i uważam, że chętni z pewnością znajdą tam coś dla siebie :) 

środa, 18 czerwca 2014

Od lekarza, czyli na zdrowo...

W ciągu tego tygodnia (mimo, że jeszcze się nie zakończył), razem z naszą Zuzią zaliczyliśmy już dwie wizyty w gabinecie lekarskim - gabinet USG w poradni preluksacyjnej oraz lekarza pierwszego kontaktu. 

W poniedziałek po południu wybraliśmy się na USG stawu biodrowego. Oczywiście była to już kontrola, gdyż pierwsze badanie przeprowadzono z końcem lutego. Niestety długie terminy to problem Służby Zdrowia dotykający nie tylko dorosłych, ale i dzieci. 
Po półgodzinnym oczekiwaniu w kolejce do rejestracji byliśmy wolni po jakichś 10 minutach. Samo badanie trwało chwilkę - lekarka zaledwie przyłożyła ultrasonograf do bioderka, później do drugiego, a asystent wypisał dane do książeczki i... na tym koniec. Naturalnie nasze maleństwo ma "elegancko rozwinięte bioderka", jak to rzekła pani doktor. 

Dziś rano natomiast czekało nas nie tylko badanie kontrolne, ale także szczepienie... Na szczęście ostatnie jak na razie. Następne dopiero w grudniu. 
Podczas wizyty dowiedziałam się nie tylko, że Zuzia jest okazem zdrowia. Jestem mądrzejsza o stan jej wagi - 7,800 kg :) 
Poza tym dziś Zuzia po raz pierwszy badana była na siedząco, bowiem w pozycji leżącej wyraźnie dawała do zrozumienia, co na ten temat sądzi ;) 

Chciałabym tylko zrozumieć rozumowanie naszego pediatry. 
Podczas ostatniej wizyty wyraźnie dała nam do zrozumienia, że dziecku wolno podawać TYLKO I WYŁĄCZNIE zupki na bazie marchewki i ziemniaczka. Fakt faktem wraz z mężem karmimy ją na własny sposób i małej nic nie dolega. Dziś natomiast lekarka dopytywać zaczęła czy mała zajada kaszki, deserki oraz inne przekąski typu chrupki kukurydziane.
Cóż, jak widać, gdybym słuchała lekarza i postępowała wyłącznie według przekazanych zaleceń, moje maleństwo niczego by nie zyskało, a wręcz przeciwnie... do dziś nie skosztowałaby nawet wielu pokarmów, których dawno zdążyła zasmakować dzięki nam - rodzicom...

Następnie szczepienie... 
Przeszłyśmy z małą do gabinetu obok, gdzie wykonany był zabieg. Dzięki Bogu od samego początku obsługuje nas wspaniała pielęgniarka z powołaniem - przemiła, cierpliwa w tłumaczeniu pewnych rzeczy oraz ze wspaniałym usposobieniem w stosunku do dzieci. Jednakże najbardziej dziwi mnie samo zachowanie naszego małego bobaska. Nie dość, że wzroku nie odrywała od strzykawki z igłą, to jeszcze płakać zaczęła dopiero przy wyjęciu igły z uda. Płakała przez około minutę, zaś później obserwowała z zaciekawieniem, jak pani pielęgniarka zapisuje dane w kartotece. 
Odważna nasza malutka :) Ależ jestem dumna :)

Nawet dziś tak sobie pomyślałam, że chyba tylko jako matka mogę mieć aż tyle atrakcji w bardzo krótkim czasie :) 
I nie mam tu na myśli jedynie wizyt u lekarza, które pomimo wszystko są niezwykle ważne i cenne zarówno dla rodziców, jak i samego dziecka :) 

sobota, 14 czerwca 2014

Dzieci w "piekarniku"

Mimo iż jeszcze nie nastał dzień 22 czerwca, dookoła panuje letnia pogoda... wyłączając parę wyjątków. No, ale wyjątki przecież potwierdzają regułę ;) 

I uśmieszek sam "wyszedł". 
Jednakże w dzisiejszym poście nie planuję zamieścić żadnego zabawnego tekstu, a wręcz przeciwnie. Coraz częściej bowiem dochodzą nas słuchy o kolejnym dziecku, jakie zmarło na wskutek pozostawienia w samochodzie. 
Najbardziej wstrząsający przypadek - moim osobistym zdaniem - miał miejsce we wtorek, tj. 10 czerwca 2014r. 

Ojciec jadąc do pracy, miał przy okazji odwieźć 3-letnią córkę do przedszkola, jednak zapomniał o dziecku i dziewczynka siedziała zamknięta w aucie przez cały okres pracy mężczyzny. 

Więcej o zdarzeniu można przeczytać TUTAJ .

Nie wnikam, jak to możliwe, że człowiek - rodzic zapomniał o własnym dziecku.
Może był przemęczony ciągłą pracą, aby móc wyżywić rodzinę... 
Może zbytnio się śpieszył... 
Może zazwyczaj odprowadzaniem dziecka do przedszkola zajmowała się jego żona i mężczyzna postąpił rutynowo tak, jak każdego innego dnia... 
Tego nie wiem. 
Jednakże bez wątpienia małe dziecko stało się ofiarą wykańczającej temperatury panującej w samochodzie. 

Aczkolwiek zastanawia mnie, jak w ogóle można pozostawić dziecko samo w pustym samochodzie, niejednokrotnie zaparkowanym w palącym słońcu. 
Innym przykładem tak bezmyślnego zachowania, choć nie tak tragicznym w skutkach, można przeczytać TUTAJ . 

Jeśli ktoś dalej nie jest przekonany co do szkodliwości pozostawiania małych dzieci w samochodzie, zachęcam do zapoznania się z ciekawym artykułem. Nie tylko wyjaśnia on, co dzieje się z organizmem młodego człowieka narażonym na wysoką temperaturę, ale również przytacza pewne dane statystyczne. 

Sama jestem matką półrocznego dziecka i nie wyobrażam sobie sytuacji, że zostawią ją w aucie, a sama np. idę na zakupy...

Użytkownicy samochodów doskonale wiedzą, jak niewiele potrzeba, żeby ich wóz zamienił się w swoistego rodzaju piekarnik. 



Rodzicielstwo to BARDZO odpowiedzialne zadanie. 
Nie polega na powtarzaniu dziecku: "nie rób tego", "tego nie wolno", "zostaw". 
Rodzicielstwo to przede wszystkim miłość przybierająca formę opieki. 
Zupełnie jak anioł roztaczający swe skrzydła nad dzieckiem, aby je ochronić przed złem zewnętrznym, ale także otulić całym swoim jestestwem... 

Na zakończenie chciałam polecić jeden krócitki filmik:
TUTAJ . 

sobota, 7 czerwca 2014

Weekendowo

Jako że nastał weekend, post ten nie będzie poświęcony wyjątkowo głębokim przemyślenioam. Chciałabym po prostu podzielić się jednym dniem z naszego życia ;) 

Mimo że pobudkę mieliśmy o godzinie 7 rano, wstaliśmy dopiero koło 11. 
Oczywiście nie przespaliśmy naszego uniwersalnego budzika w postaci kochanej córci ;)
Po prostu koło 7 rano z łóżeczka przeniesiona została do nas i po krótkich oględzinach -zmiana pampersa oraz jedzonko - całą trójką poszliśmy spać dalej... 
Cóż to było za przebudzenie, kiedy później otworzyłam oczy, a przy sobie ujrzałam nieco uniesioną główkę córci, która wpatrywała się we mnie swoimi pięknymi oczkami, a na buźce zawitał rozkoszny uśmiech :) 

Oprócz kilku drzemek Zuzi - które zresztą mogłam wykorzystać na nieco inne czynności - cały długi dzień spędziliśmy na wspólnej zabawie, wykorzystując w tym celu chyba wszystkie możliwości. Mata edukacyjna poszła w ruch wraz z innymi zabawkami, jakie podgryzała, oglądała, a nawet mięła. Oczywiście nie obyło się bez podrapania czy poszczypania zaczepiającego naszego aniołka tatusia, ale i tak było super ;) 

Dodatkowo popołudniu zawitał do nas dziadek (mój tata).
Powiedzmy, że pogaduszki przy kawie zeszły na drugi plan odkąd pojawiła się Zuzia. Ona nie tylko jest naszą pociechą, ale także oczkiem w głowie dziadka ;) 
Razem poszliśmy na spacer - w końcu piękną, słoneczną pogodę trzeba wykorzystać.
Wtedy to również mój tato po raz pierwszy był wraz z nami i Zuzią na spacerku, który nie wiązał się ze wspólnym wyjściem na zakupy, a w całości poświęcony został relaksowi, odpoczynkowi i dobrej zabawie :) 

Niestety nic co dobre nie trwa wiecznie. 
Tato musiał wracać do domu, a małą trzeba było szykować do spania. 
Więc... kąpiel (oraz inne czynności z tym związane), kolacja, chwilka dla siebie i oczywiście bajeczka :)
Co jak co, ale nasza Zuzia nie zasypia i na podstawie pewnych sytuacji wiem, że nie jest w stanie zasnąć bez bajki na dobranoc - nie mam na myśli dobranocki w tv, ale czytaną bajeczkę. 

Teraz również i na mnie pora, bo zmęczenie daje się we znaki...
Zatem dobrej nocy Wam życzę i mam nadzieję, że Wasze chwile spędzone z Waszymi maluszkami również są tak wspaniałe jak nasze :)

Pozdrawiam cieplutko, kochani :)

czwartek, 5 czerwca 2014

Klaps wychowawczy vs. bezstresowe wychowanie

Wreszcie mam chwilkę dla siebie... czyli relaksik - powiedzmy. 
W dzisiejszym poście krótkie przemyślenia na temat wychowania czy jak kto woli metod wychowawczych. 

Na jednych z zajęć podczas studiów pedagogicznych wykładowca poruszył temat "klapsa wychowawczego". Działanie tego sposobu wychowania jest stosunkowo prosty : t
dziecko coś przeskrobie = klaps (lub kilka) w tyłek. 

Nie jestem zwolenniczką bicia dzieci. 
Ktoś powie - "dupa nie szklanka, nie pęknie", "tak samo wychowywali mnie rodzice i wyszedłem na ludzi" lub "bez klapsa wyrastają dzieciaki, które sądzą, że im wszystko wolno - bezstresowe wychowanie". 
Otóż nie, bezstresowego wychowania też nie popieram. Mam na myśl tę formę ogólnie uznawaną za tego rodzaj wychowanie... 
"Dziecko, nie słuchaj mnie - dobrze"
"Dziecko, pyskuj mi - dobrze" 
"Dziecko nie ma obowiązków ani zakazów - dobrze" 

Świat upada na psy... 
Nieraz idąc ulicą widzę ludzi, najczęściej kobiety (być może są to matki tych dzieci), które szarpią, biją, wrzeszczą na dziecko. Czasem nawet małe dziecko. Kiedyś byłam nawet świadkiem sytuacji, gdzie klapsa (rzekomo w celu wychowawczym) dostało pół roczne dziecko. Zwróciłam uwagę tej osobie - zwłaszcza że ją znałam - a odpowiedź w stylu "mnie też bito i wyszłam na ludzi" zmroziła mi krew w żyłach. 

Dziś sama jestem matką prawie pół rocznej córeczki. 
Jako matka stwierdzić powinnam, że jest ona ideałem - cudna, słodka, urocza, rozkoszna...
Jednak gdybym była osobą patrzącą na wszystko z boku, powiedziałabym: "Jejciu, to dziecko wcale nie jest idealne. Płacze, marudzi, dąsa się, rzuca zabawkami (powolutku już nawet w efekcie złości), szczypie, drapie itp... " 

I MA DO TEGO PRAWO !!!

Ludzie, to tylko pół roczne dziecko... 
Wielu rzeczy nie potrafi zakomunikować. 
Nie powie: "Mamo, boli mnie brzuszek." tylko płacze. 
Nie wstanie i nie pójdzie usiąść na nocnik, a następnie użyje papieru tylko głośnym krzykiem bądź nawet płaczem upomni się o przebranie pieluchy. 
Nie oznajmi: "Tato, nie chcę już leżeć w łóżeczku, pobaw się ze mną." ale w inny sposób przekaże swoją potrzebę. 
Dlatego zastanawiam się, jakim prawem ludzie biją tak małe dzieci. 

"BIJĄ" - klaps wychowawczy nie istnieje. 
Uderzenie w pupę i wykrzyczenie na dziecko kilku przykrych słów połączonych nie rzadko z dodatkowym szarpaniem nie wytłumaczy mu, co zrobiło źle i dlaczego,
a już tym bardziej nie powie, jak powinno postąpić właściwie. 

Z innej beczki... 
Do głowy przyszła mi dziś zaskakująca myśl... 
Ludzie bijąc swoje dzieci tym tzw. klapsem wychowawczym tłumaczą, że robią to dla jego dobra... ble ble ble ble... 
Ciekawa jestem czy te same matki bijące swoje dzieci teraz, gdy mają one po kilka miesięcy lub nawet lat, biły swój brzuch, kiedy ich pociechy jeszcze się w nim znajdowały.
Nie zbyt mocno przesadzone ? A niby dlaczego ten obraz miałby nie oddawać rzeczywistości i realiów. 

Uderzenie brzucha ciężarnej dla "dobra" dziecka brzmi okrutnie i nieludzko, ale uderzenie młodego człowieka uczącego się żyć przez obserwacje właśnie najbliższych mu osób już jest normalne oraz wychowawcze ???

Eh, bezstresowe wychowanie ? 
Tiaaaa... Kontr-argument zwolenników "wychowawczego klapsa". 
Podejrzewam, że wielu czytelników tego posta będzie miało mnie za jakąś niewydarzoną wariatkę, która nie zna realiów... No, cóż... 
Jedno jednak mogę stwierdzić - bezstresowe wychowanie może istnieć i przynieść pozytywne skutki. Zaznaczam tylko, że nie chodzi o "bezstresowe wychowanie" jako formę obecnie uznaną przez społeczeństwo, ale jako sposób na ograniczenie dziecku zbędnego i niepotrzebnego stresu. 

Dziecka nie trzeba bić, żeby wyjaśnić mu, że zabranie zabawki kolegi lub koleżanki z piaskownicy obok jest złe. Wystarczy mu to wyjaśnić... 
Owszem, nie wszystkie dzieci są posłuszne rodzicom, a zdarzają się też takie sprawiające spore problemy w wychowaniu. Wtedy też nie trzeba bić... Są inne kary, które można zastosować. Obecnie pozbawienie dziecka, np. telewizji przez dany okres czasu może je zmobilizować do przemyślenia i zmiany zachowania. 

Można również zastosować nagrodę. 
Przewidując pewne złe zachowanie należy wyjaśnić dziecku, co jest złe a co dobre oraz jak należy postąpić w sposób właściwy. 
Dziecko, co prawda jeszcze nie podjęło żadnej decyzji w kwestii zachowania, jednak można przechylić szalę na te zachowanie prawidłowe... 
Jeśli posprzątasz dokładnie pokój, pójdziemy na plac zabaw, do kina itp. 
Możliwości jest mnóstwo, a świat i wychowanie nie kończą się albo na całkowitej pseudo-wolności młodego człowieczka, albo na biciu i licznych "klapsach wychowawczych."

"Dupa nie szklanka, nie pęknie" 
- ale psychika dziecka jest delikatniejsza od mimozy.

Dla tych, którzy nie wiedzą, jaka jest mimoza: 

Mimoza - bardzo delikatna i wątła, ma niestały charakter i zmienne nastroje. Odnosi się wrażenie, że jej życie toczy się bez celu, gubiąc się w labiryncie wątpliwości. Nie dąży do żadnego celu, nie ma swojego zdania i nie wie czego chce. Przyjmuje program minimum oddając innym pole do działania. Nie przywiązuje wagi do spraw materialnych ani zaszczytów - żyje na zwolnionych obrotach zadowalając się tym, co posiada (brak ambicji)

Dziecko bardzo łatwo skrzywdzić, a przecież na nas jako rodzicach ciąży obowiązek
nie tylko wychowania, ale także opieki nad nimi...