Konta osobiste

sobota, 24 stycznia 2015

"Świadome" beznadziejne wychowanie...

Witam serdecznie wszystkich kochających rodziców :) 
Dziś troszkę spostrzegawczo i z życia wzięte. 

Obracam się w wielu kręgach, a jednym z nich - w zasadzie dosyć sporym - są rodzice. Chyba z 90% moich znajomych ma już dzieci - jedni planowali, inni wpadli, ale każde z nich na codzień jest rodzicem. 
Pośród nich o dziwo nie ma nikogo, kto twierdziłby - przynajmniej oficjalnie - że chce źle dla własnych dzieci. Bynajmniej. Znaczna część współczesnych rodziców myśli, czyta, dopytuje innych - być może bardziej doświadczonych. Wnioskować mogę, że pędzą w poszukiwaniu do jakiegoś idealnego środka. 

Może daruję sobie polemikę czy taki istnieje, czy nie bądź ewentualnie na czym polega... 

Jednakże sprawa potocznie i z boku wydaje się być prosta. 
Jesteśmy przeciw przemocy wobec dzieci. Oficjalnie uczymy się, jak mądrze i właściwie wychować naszą pociechę. Zadajemy pytania, szukając, jeśli nie logicznych odpowiedzi, to przynajmniej sugestii, które mogłyby pomóc... Jednymi słowy chcemy czegoś lepszego dla naszych dzieci. 

Jednak co dzieje się, gdy drzwi do domu zostają zamknięte? 
Kiedy nie siedzimy z naszym dzieckiem pośród ludzi, albo jakaś sytuacja nas dobitnie zaskoczy? 
Czy wtedy też powtarzamy w głowie niczym mantrę zasady świadomego wychowania ? 

Jestem na nie, jeśli chodzi o bicie dzieci - rozumiem tu nawet klapsa. Jednak jestem człowiekiem i też zdaję sobie sprawę, że nerwy robią z człowiekiem, co chcą. Jednak kiedy rodzic świadomie za przewinienie ukaże klapsem, dodatkowo krzykiem i odepchnięciem emocjonalnym zapala mi się czerwona lampka... natomiast gdyby tego było mało, pojawia się także kara w postaci "karnego jeża" na kanapie - z braku jeża. 

Dziś byłam świadkiem przerażającej moim zdaniem sytuacji. 
Jako że matka cichcem ulotniła się z towarzystwa - nie wnikamy w powody - jej dwuletnie dziecko wszczęło raban. Cóż, będąc świadomym rodzicem sądzę, że chyba naturalnym jest taki płacz. Objaw lęku, bo przecież mama zniknęła. Idąc dalej tym tokiem, wspaniałomyślny ojciec bierze córkę na ręce. Być może chciał ją pocieszyć, uspokoić... ciężko mi stwierdzić, zwłaszcza po tym, co zobaczyłam dalej. Dziecko jak to dziecko - zwłaszcza wystraszone - nadal krzykiem wołało matkę, tyle że krzyk był znacznie głośniejszy niż ten pierwszy. No, cóż... dzieci różne są, a pocieszenie wydaje się naturalnym odruchem każdego rodzica. Jednak... dziewczynka ni z tego ni z owego zamachnęła ręko i ojciec dostał w twarz. 

Drogie mamy, co robicie ? Oberwałyście kiedyś od swojego malca w przypływie jego gniewu, buntu czy jak to inaczej nazwać ? Ja nie, ale jak stwierdziłam - moja córcia jest mała i nie wiem, co przyniesie czas. 

Tamta dziewczynka dostała w pupę. Być może w ramach rewanżu, być może w wyrazie buntu, ponownie zamachnęła ręką i sytuacja powtórzyła się. W końcu historia kołem się toczy... Jednak kiedy ponownie dostała w pupę, rozpłakała się bardziej, oczywiście głośniej wołając matkę. Nie wiem jak wy, ale ja będąc normalną matką i na miejscu biegnę do dziecka czym prędzej - z mojej perspektywy dość stresu przeszło ono już do tego momentu, choć akcja z "policzkowaniem" też nie była na miejscu. 
Jednakże to najwyraźniej nie wystarczyło by stosownie ukarać dziecko. Nie dość, że mała płakała wniebogłosy, dodatkowo ojciec jeszcze po niej krzyczał. Następnie odmówił przytulenia, choć ciągle trzymał dziecko na rękach, po czym stwierdzając, że kara jest za mała, siłą usadowił niemal zaciągającą się dziewczynkę... 

Szok ? 
Być może dla wielu tak, dla mnie też... 
Niestety - choć może jednak stety - scena miała miejsce na wieloosobowym spotkaniu, gdzie nie jedna osoba próbowała uspokoić sytuację - oczywiście z pożytkiem dla dziecka. Mimo to najbardziej szokującym, wręcz abstrakcyjnym było stwierdzenie: 
"Przecież ja ją chcę tylko dobrze wychować". 

Boże! Widzisz i nie grzmisz! 
Gdzie tu dobre wychowanie ? Gdzie jakikolwiek sens podjętych działań ? 
Moim osobistym zdaniem "świadome" wychowanie - w tym przypadku - więcej przyniosło szkody niż pożytku. Dziecko nie dość, że przestraszone, rozchwiane w tym momencie całkowicie emocjonalnie, w dodatku zostało całkowicie poniżone... i to przez najbliższą osobę. 

Wracając z mężem i córeczką do domu, zaczęłam się zastanawiać, jak można tak potraktować dziecko. Jak można mówić w ogóle o wychowaniu w takim przypadku i jeszcze robić coś takiego z pełną świadomością swych czynów ? 
P-R-Z-E-R-A-Ż-A-J-Ą-C-E !!!

Potem w mojej głowie pojawiło się pytanie czy czasem ja nie jestem takim "uświadomionym" rodzicem. Abstrahując od sytuacji, która u mnie w domu nie przeszłaby nawet w wyobraźni - zaczęłam zastanawiać się nam własnymi metodami wychowania. Nad tym czy aby zawsze jestem fair w stosunku do córki. 
Czy nigdy przypadkiem nie ignoruję swym zachowaniem jej potrzeb, lęków... 
Czy nie daję do zrozumienia, że jest mniej ważna niż... 

Moja córka jest całym moim światem i mam nadzieję, że wiecie, co mam na myśli... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz